niedziela, 25 maja 2014

Rozdział 6


Obudziłam się na ciepłym łóżku, otulona cieplutką, przytulną kołdrą.
Zdziwiłam się, ponieważ z tego co pamiętam, zasnęłam przy budynku
szpitalnym. Zauważyłam, że na stoliku jest ogromny bukiet róż i
karteczka. Chwyciłam ją szybko i otworzyłam.

Przepraszam...
Za wszystko. Wiedz, że odkąd odeszłaś, nie mogłem sobie tego wybaczyć,
mam chociaż nadzieję, że ty mi kiedyś wybaczysz.
Nie rób tego więcej, martwiłem się, kiedy tam Cię znalazłem, jesteś za
piękna na takie traktowanie.


Dobrze wiedziałam, kto to napisał i kto mnie tu przyniósł. Potem
przypomniało mi się, dlaczego właściwie tam byłam.

Doktor Bieber.

Zamiast mi pomóc, tylko mnie dołuje. To nie wszystko, oczywiście jak
na złość, spadły na mnie wszystkie zmartwienia. "Matka" ode mnie
odeszła, co ja mówię, uciekła.

Nienawidzę jej.

Wstałam i pokierowałam się do łazienki, wyglądam jak gówno. Jestem
straszna. Przebrałam i umyłam się. Wyszłam z sali i spotkałam Jego.
- Hej. - powiedział niezręcznie.

- H-hej. - zająkałam się, nie było to dla mnie zbyt komfortowe.
- Dostałaś kwiaty? - zapytał, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Tak, po co to robisz?
- Chciałam tylko przeprosić...- speszony zniżył głowę.
- Okej, tylko to nic nie zmieni, nie będzie tak jak dawniej, przecież
o tym wiesz.
- Wiem, ale... po prostu musiałem to zrobić. - zapanowała cisza,
chciałam stąd uciec.
- Możemy... um.... no nie wiem, zacząć małymi krokami od nowa.... -
zdziwiłam się, ale za nim zdążyłam odpowiedzieć, zauważyłam, że
podszedł do nas doktor. Nie miał kiedy.
- Co tu się dzieje? - zapytał, widocznie wkurzony, sama nie wiem na
co, miał zaciśniętą szczękę jak i pięść.
- Nic? Rozmawiamy, nie widać. - prychnęłam, nie mam ochoty na niego patrzeć.
- A ktoś Ci pozwolił? - uśmiechnął się sztucznie, co za palant!
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, jak on się zachowuje, co jest.
- Nie rozumiem...- nie dokończyłam.
- Powiesz swojemu koledze, żeby sobie już poszedł, bo nie ma prawa z
tobą się widywać. - powiedział, podkreślając słowo "kolega"
- Tak, ja przyjdę później. - powiedział Luke i poszedł. Kurwa.
- Co to miało być do cholery? - podniosłam głos.
- Nie tym tonem. - warknął. - nie jestem twoim kolegą.
- Jakoś mam to w dupie, w każdej chwili mogę sobie zmienić lekarza. Z
resztą, ciebie już dawno powinni wylać za takie pijaństwo. - byłam
zdenerwowana już na maksa. Odeszłam od niego i poszłam do swojego
pokoju, zamykając drzwi. Krzyknęłam tak głośno, że aż gardło mnie
zabolało, a łzy cisnęły do oczu. Co ja mu takiego zrobiłam?
- Jasmine.... - usłyszałam głos pana Biebera.
- CO? - krzyknęłam, a jedna łza poleciała, na policzek.
- Spokojnie.... nie miałem zamiaru Cię zranić.
- Tak, jasne, ty nigdy nie masz zamiaru mnie zranić, święty się
znalazł. - popatrzył na mnie i odchrząknął, no tak.
- Proszę bardzo, "pan nie miał zamiaru", wystarczy? - zaczęłam
panikować, ponieważ moje łzy wydostały się na zewnątrz, nie chciałam
okazywać uczuć, a na pewno nie przy nim.
- Ej, ej, uspokój się, mała. - pogłaskał mnie po policzku, a kiedy
chciałam się odsunąć, przyciągnął mnie i nasze twarzy stykały się
nosami i ustami. Czułam je, czułam jego oddech, widziałam piękne oczy.
Ogarnij się!
Szybko się odsunęłam, bo nie zapanowałabym nad sobą.
- Nie chce mi się teraz z nikim rozmawiać, może pan wyjść? -
powiedziałam, już poważnym tonem.
- Może...
- Nie, chcę spokoju. - po tym niechętnie wyszedł i zamknął drzwi, a ja
osunęłam się na podłogę i zaczęłam szlochać.
Znowu.
Znowu jestem słaba, jestem nikim.
Odkryłem, iż nie istnieje nic gorszego od poczucia, że nasze istnienie
lub nieistnienie nie jest dla nikogo ważne, nikogo nie interesują
nasze przemyślenia na temat życia, a świat spokojnie może toczyć się
dalej, bez naszej kłopotliwej obecności.
Zacząłem sobie wyobrażać, ile tysięcy osób żyło w przeświadczeniu, że
są bezużyteczne i żałosne - nieważne jak były bogate, czarujące czy
pełne wdzięku - tylko dlatego, że były same tej nocy, wczorajszej
także i pewnie jutro też będą same. Istnieją dwa powody, które nie
pozwalają ludziom spełnić swoich marzeń. Najczęściej po prostu uważają
je za nierealne. A czasem, na skutek nagłej zmiany losu, pojmują, że
spełnienie marzeń staje się możliwe w chwili, gdy się tego najmniej
spodziewają. Wtedy jednak budzi się w nich strach przed wejściem na
ścieżkę, która prowadzi w nieznane, strach przed życiem rzucającym
nowe wyzwania, strach przed utratą na zawsze tego, do czego przywykli.
Życie jest pełne strachu i niepewności. Cokolwiek zrobimy, zawsze
będziemy podejmowali ryzyko, czasem większe, a czasem mniejsze. Tylko
że kiedy ja to robię, w sumie cokolwiek zrobię, wyjdzie to na złe.
Czemu? Czemu jestem taka pechowa, chyba zasłużyłam chociaż raz na
jakiekolwiek szczęście. Nikt z nas nie chce takiej wolności, wszyscy
chcemy kompromisu, chcemy mieć przy sobie kogoś , z kim moglibyśmy
podziwiać uroki świata, rozmawiać o książkach, filmach, dzielić się
jedną kanapką, bo nie starczy nam na dwie. Lepiej zjeść jedną połowę
kanapki na spółkę z kimś, niż całą w samotności. Lepiej być głodnym,
niż samotnym. Dlatego, że kiedy jesteś sam- a nie mówię tu o
samotności z wyboru, lecz o takiej, którą musimy znosić- to tak jakbyś
był wykluczony z ludzkiego szczęścia.

Wstałam i wytarłam łzy, powędrowałam do łazienki i obmyłam twarz.
Obróciłam się w bok i zobaczyłam Luke'a z jego córką. Znowu to samo,
znowu te wspomnienia. Z moich oczu ponownie poleciały łzy, nienawidzę
tego. Zamknęłam się w kabinie, a raczej zanim mogłam to zrobić, ktoś
mi przeszkodził. Popatrzyłam na niego i zawstydziłam się, że musi
oglądać mnie w takim stanie. Podszedł i przytulił mnie do siebie,
mocno. Nie czułam już a wile, mimo że to mój doktor, nie obchodziło
mnie to. Potrzebowałam tego. Odwzajemniłam uścisk i razem
"zjechaliśmy" po ścianie na dół, siedząc tak i kołysząc się na boki.
Ja płakałam, a on mnie pocieszał. Mimo, że nie powinnam cieszyć się z
łez, to te były przyjemne, osoba koło mnie była....przyjemna.
- Ciii, wszystko będzie dobrze. - sama nie wiem dlaczego to mi się
podobało, może dlatego, że przychodzi czasem taki moment, że człowiek
chce usłyszeć nawet to głupie " będzie dobrze"


.


Musieliśmy zasnąć, ponieważ właśnie się obudziłam... w kabinie. Mój
lekarz jeszcze spał, uśmiechnęłam się na jego widok, był "słodki".
Kiedy się poruszyłam, on zacisnął ręce na moich....biodrach.

Boże.

Zaczął coś pomrukiwać i otworzył powoli oczy. Także się uśmiechnął, a
ja zarumieniłam. Co się że mną dzieje...
- Przepraszam pana. - mruknęłam, nadal zawstydzona.
- Nie musisz, kiedy nikogo nie ma, mów do mnie Justin.





 
Spokojnie to dopiero początek dram :)
Ankieta się zepsułam, ja pierdole. 
Z info. usuwam:
@hello_demetria
@sickvfool
@syrenkasb
@hisyaybee
No cóż, jeśli zmieniacie username informujcie mnie o tym :)

Czytasz=Komentujesz

+ zapraszam ask.fm/S_Wag



poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 5

Spojrzał na mnie, tymi oczyma jak kiedyś, mój brzuch zawirował. Tak, jak kiedyś...
Zaczął iść w moją stronę, przyglądając mi się dokładnie. Nie umiałam nic zrobić, zaczęłam odchodzić, stopniowo szybciej. Wiedziałam że on także przyspieszy. Aż wreszcie się stało. Złapał mnie za ramię, a przeze mnie przeszedł prąd, dziwny. Odwrócił mnie w swoją stronę i ze zdziwienia uchylił buzię. 
- Becky? - szepnął.
- Tak...
- Nigdy nie przypuszczałem że Cię jeszcze spotkam. - powiedział, z wielkim entuzjazmem.
- No widzisz życie potrafi zaskakiwać - zaśmiałam się drętwo. - Co tu robisz? - zapytałam.
- Miley zachorowała. - Miley.... to jego córka, a to mój były chłopak. Chciało mi się płakać, właśnie w tej sekundzie zniszczyło mi się życie. Dowiedziała się, że zgwałcił jakąś dziewczynę na imprezie i do tego ona zaszła w ciążę. Bolałoby nie? Chłopak Ci się oświadcza a ty się dowiadujesz, że zrobił takie coś.... Słyszałam później, że ta dziewczyna zmarła. Była nastolatką, która korzystała z życia, ale nie do końca się zabezpieczała. Umarła na AIDS. Ich córka została z Luke'm. Tak, tak ma na imię. Pięknem co nie? Ugh, co ja wygaduję. Ogarnij się.
- Oh, przykro... - zniżyłam swoją głowę i popatrzyłam na buty.
- Wiesz, może gdzieś usiądziemy? - uśmiechnął się, ten uśmiech. Aż bolał, strasznie. Nie chcę wracać do tego co było. Zaczęłam wszystko od początku i nie chcę tego niszczyć. 
- Nie mogę, muszę iść .....na badania. - wymyśliłam i szybko go wyminęłam. Mam nadzieję, że nie spotkam go więcej. Przeprowadziłam się z rodzicami z jego powodu. Nie spodziewałam się tego.

*

Na korytarzu panował chaos, pewnie kogoś przywieźli. No ale bez przesady. Pielęgniarka krzyczał szybciej, kiedy lekarz krzyknął "Z nim wszystko w porządku". Mimowolnie zaczęłam się śmiać, wszyscy panikowali, kiedy pacjent był "żywy". Idioci. Z ciekawości wyjrzałam za drzwi. Zauważyłam lekarza wchodzącego do sali, gdzie leży, pewnie pacjent. Chyba mnie zauważył, spojrzał na mnie, podszedł.
- Witaj, Jasmine. Jak widzisz pan Bieber nie będzie mógł teraz tobą się opiekować, więc jeśli coś się stanie, kieruj się do mnie. - uśmiechnął się do mnie. Dlaczego nie może?
- Co mu się stało? - zapytałam, trochę się bałam.
- Nie widziałaś? Miał wypadek. Obrażeni nie są duże. Ale może być trochę obolały, i....mieć małe problemy. - powiedział z widoczny grymasem na twarzy. Co? To on miał ten wypadek, Boże, aż w żołądku mi się przewróciło.
- Jakie problemy...?
- To...nie ważne. - westchnął.
- Dobrze, mogę do niego iść? 
- Tak, oczywiście.
Powędrowałam szybkim krokiem do sali, na końcu korytarza. Nie mogłam racjonalnie myśleć. Dobrze, że mu się nic nie stało. Sama nie wiem, dlaczego się o niego martwię. Otworzyłam drzwi od sali i zauważyłam chłopaka, siedzącego na skraju łóżka, zakrywającego twarz dłońmi. Kiedy usłyszał szelest, odwrócił się w moją stronę. Podeszłam powoli i stanęłam koło niego.
- Co się stało? - zapytałam cicho, jakbym się bała.
- Nic....
- Proszę Cię, przecież nie jestem głupia. - zdenerwowałam się, wszyscy  traktują mnie jak dzieciaka.
- Miałem wypadek, jak widać. - westchnął
- Widzę, ale dlaczego? 
- Ja... um, Jasmine, wolę nie mówić. Jestem twoim lekarzem, nie powinienem. 
- Powinieneś, przepraszam, powinien pan. - podkreśliłam ostatnie słowo, trochę się zapomniałam. To mój lekarz.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się blado. 
- Więc? - popatrzył na mnie i widać było złość zmieszaną ze smutkiem.
- Byłem pijany. - wypowiedział szybko, zatkało mnie, nie spodziewałam się. Jest doktorem, a pije, kiedy ma jechać do pracy. Wydaje mi się, że to nie wszystko, co ukrywa, ale nie będę naciskać. Nie jest moim znajomym, ani przyjacielem, żeby mi się zwierzać. 
Po prostu wyszłam z sali i wróciłam do siebie. Położyłam się na łóżku i spojrzałam na sufit. Tradycyjnie. Nie wiedziałam, co myśleć, to było zbyt skomplikowane. Kiedyś, przed moją pierwszą randką, dawno temu, mój tata mówił mi: „Obyś nigdy nie wrzeszczała. Wrzeszczą albo ludzie z natury źli, albo doprowadzeni do ostateczności”. Jak się okazało, ja zawsze wrzeszczałam-wewnętrznie. A dopiero od niedawna krzyczę  i ciałem. Tylko nie ze złości, raczej z bezradności. Chociaż podczas tej randki, teraz żałuję, że nie krzyczałam. Przydało by się, nie doprowadziłoby to nas do takiego punktu...

" - Usiądziesz...yyy... to znaczy, wiesz... - zaczął się jąkać, wiedziałam, że ma dobre intencje, ale nie zawsze mu to wychodziło. Był strasznie słodki. 
- Spokojnie, nie musimy siadać, ani nic, co robią Ci wszyscy ludzie. - uśmiechnęłam się, nigdy nie lubiłam tych typowych randek.
- Więc, przejdziemy się? - zapytał z uśmiechem, był on najpiękniejszy na świecie, oddałabym dla niego wszystko. Dosłownie.
- Za chwilę będzie zachód słońca, obejrzymy? - uśmiech nie schodził mu z twarzy. Chodziliśmy po plaży. Niebo było piękne, w oddali były odcienie różu. 
- Jeśli akurat trafimy na to - zaśmiałam się, jestem pechowcem, gdziekolwiek pójdę, wszystko spieprzę. 
- Na pewno na nas zaczeka. - powiedział i popatrzył się na mnie ukosem. Wiedziałam, że coś kombinuje. Przerzucił mnie sobie przez ramię i zaczął biec do wody. Głośno pisnęłam, ponieważ było to gwałtowne, lecz prawdziwym powodem było to, że boję się wody. Dlaczego teraz nie panikowałam, byłam w ramionach człowieka najważniejszego dla mnie na cały świecie. Tak, bardzo go kochałam..."

Miałam wtedy 16 lat, można powiedzieć, że byłam głupia. Ale ja wiem, że to była miłość. Niestety nigdy jej  nie zapomnę, a zwłaszcza końca tej bajki. Po moim policzku spłynęła samotna łza. Nigdy bym się nie spodziewała, że on wróci. Jak już mówiłam moje życie jest przeciw mnie....
.
Wyszłam na korytarz, porozmawiać z panem Bieber'em. Brakowało mi kogoś do rozmowy, a on był tu najbliższą mi osobą. Po drodze, spotkałam jeszcze pielęgniarkę z kopertą w ręku, szła w moim kierunku. 
- Dobry wieczór, mam dla pani przesyłkę - uśmiechnęła się. Odwzajemniłam gest i wzięłąm do ręki kopertę, była w niej kartka. Usiadłam na krześle i spokojnie przeczytałam, był to niestety błąd. 

" Przepraszam, kochanie. Musiałam to zrobić...
  Przepraszam, wiem, że jesteś silną dziewczynką i sobie poradzisz "

Nie mogłam w to uwierzyć, wyjechała. Zgniotłam papierek i wyrzuciłam go z hukiem do śmietnika. Jak, kurwa mogła to zrobić? Jak? Nienawidzę jej, przysięgam. Nienawidzę!
Kierowałam się tylko do jednej osoby. Tylko on mógł mi teraz pomóc. Zauważyłam, jak stał oparty o ścianę. Chciałam go przytulić, cokolwiek. Pragnęłam tego. Niestety jak zawsze się rozczarowałam. Kiedy popatrzała na mnie, widać było, że mnie tu nie chciał.
- Kto to? - pisnęła blondynka koło niego. No tak, jest zajęty. 
- Ona? Nie, to nic, tylko pacjentka. - powiedział, zażenowany, wstydził się mnie? Dupek.
- Jasmine, jeśli czegoś chcesz miałaś iść do... - przerwałam mu.
- Tak, tak, wiem. 
- Skoro wiesz to po co tu jesteś? - zapytał złośliwie, jakby chciał się mnie pozbyć. To zabolało, bardzo. Nikt mnie nie chce. Szybkim krokiem odeszłam od nich, nie mogłam powstrzymywać już łez. Wybiegłam ze szpitala, nie obchodziło mnie, że padał deszcz, czy grzmiało. Było mi już wszystko jedno.

Nikt mnie nie chce...



Przepraszam za taką długą przerwę, ale miałam dużo poprawek.
Liczba komentarzy spadła, ale oczywiście dziękuję i za te.
W zaledwie paru dni w ankiecie zagłosowało ponad 60 osób, proszę niech każdy napisze cokolwiek.
To dla mnie bardzo ważne :)
+jeśli mi nie napiszecie, że zmieniliście usher to usunę z info.


Czytasz=Komentujesz
+ zapraszam ask.fm/S_Wag


wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 4



Była 8 rano. Wstałam, zjadłam śniadanie i wyszłam do ogrodu. Dzisiaj było słonecznie i ciepło, czasem tylko trochę wiał wiatr. Stałam w kolejce po gofra. Spojrzałam w bok i zauważyłam dwie dziewczyny. Jedna z nich marudziła, że jest poszkodowana bo żaden chłopak jej nie chce. Idiotka. Oczekiwanie. Pierwsza lekcja miłości, jakiej się nauczyłam. Dzień dłuży się w nieskończoność, snujemy tysiące planów, prowadzimy sami ze sobą wymyślne dialogi, przyrzekamy się zmienić - i trwamy w niepokoju aż do nadejścia osoby, którą kochamy. A kiedy wreszcie jest obok, to brak nam słów. Bowiem długie godziny oczekiwania wywołują napięcie, napięcie przekształca się w lęk, a lęk sprawia, że wstydzimy się okazać własne uczucia. Nauczyłam się czegoś, w końcu kiedyś też miałam chłopaka.. Ale on nie był zwyczajny, albowiem my planowaliśmy ślub. Oczywiście nie teraz, trochę później, ale on już mi się oświadczył i kiedy będziemy dorośli, weźmiemy ślub. Byłam strasznie głupia, ale nie żałuję. To przynajmniej wiele mnie nauczyło. Wzięłam gofra do ręki i usiadłam na drewnianej ławce, tam gdzie zawsze siadam. Spoglądałam na wszystko co mnie otacza i w pewnym momencie moje serce się zatrzymał, jakbym cofnęła się w czasie. On tam był...


Justin's POV


Po całej nocy w szpitalu byłam strasznie padnięty, w końcu spałem tylko 2 godziny i znowu musiałem iść do pracy. 

Wsiadłem do samochodu i odjechałem. Oby policja mnie nie złapała,bo jak zawsze nie jestem w pełni trzeźwy... Po drodze zatrzymałem się w supermarkecie po coś do jedzenia. Ustawiłem się w kolejce i czekałem. W ciągu tych paru minut już parę kobiet zaczęło na mnie spoglądać, jakby zobaczyły gwiazdę porno. W sumie...
Mieszkam w dużym apartamencie w centrum miasta, pieniędzy mi nie brak, bo kiedy moi rodzice umarli, cały ich majątek dostałem ja. Zawsze ciekawiła mnie medycyna, dlatego poszedłem na ten kierunek. Zostałam lekarzem niedawno, właśnie w tym szpitalu. Nie spodziewałem się że dadzą mi taką pacjentkę...no wiecie...zresztą nieważne. Mam 23 lata, raczej nie mam dużo problemów...oprócz jednego. Alkohol. Nie nienawidzę  go a jednocześnie kocham, niszczy mi życie ale nie umiem się od niego uwolnić. Nigdy bym nie posunął się do czegoś takiego jak odwyk. To nie dla mnie. Nie chcę takiego życia i nie chcę być kimś takim, ale nie znam niczego więcej. Wcześniej próbowałem się zmienić i nie udało mi się. Próbowałem się zmienić jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz mi się nie udało i znowu i znowu. Gdyby było coś, co mogłoby mnie przekonać, że tym razem będzie inaczej, to bym tego spróbował, ale nie ma. Gdyby w tunelu było światełko, popędziłbym do niego. Jestem Alkoholikiem. Nie ma światełka w tunelu. 
Nie umiesz przewidzieć przyszłości, ale normalne jest, że istnieje logika przyczynowo-skutkowa, że nie ma czegoś takiego jak bardzo zły pech, jak przeznaczenie, jak piątek trzynastego, że owszem, otacza cię układanka, ale pewne rzeczy po prostu nie powinny mieć miejsca. Niektóre zbieżności nie powinny mieć miejsca. Kurwa, nie żyjemy w tarocie. Oczywiście chciałbym to cofnąć, żeby to się nigdy nie wydarzyło. Alkohol zepsuł mi wszystko. Może i nie kochałem rodziców, może nie byli mi bliscy ale byli moimi rodzicami. A to ja ich zabiłem...
Kiedy była moja kolej wziąłem produkty i wsiadłem do samochodu. Mam tego dość. Wziąłem "małpkę" i napiłem się dużego łyka. Muszę się odstresować. Może jestem samotny? Może mnie nikt nie kocha? Może odeszli ode mnie wszyscy? Może zdradziły mnie te zasrane dziwki? To nieważne... Nie ma takiego nieszczęścia, samotności, klęski, kobiety, której nie można zastąpić wódką. Zapaliłem silnik i jechałem w kierunku szpitala. Przyspieszyłem trochę, bo za chwile moja zmiana. Zobaczyłem, że na tylnym siedzeniu leży komórka, która niespodziewanie zadzwoniła. Odchyliłem się trochę do tyłu i chciałem już ja wziąć, ale usłyszałem tylko głośny pisk i ciemność....

***


Kobieta kręciła się po całym pokoju. Nie mogła się zdecydować, w końcu to jej córka. Nie wiedział czy sobie poradzi. Nie chciał żeby stała się jej krzywda. 
- Kochanie nic jej nie będzie, zresztą sama mówiłaś że się nie dogadujecie. Będzie jej to na rękę. - powiedział mężczyzna, uśmiechając się na pocieszenie. Cieszyłby się gdyby jego narzeczona się zgodziła. Tak narzeczona. Niedawno jej się oświadczył. Czy ją kochał? Tego nie wiedział do końca, tak mu się przynajmniej wydawało...
Nie chciał Jasmine, planował ich własne dziecko. Zresztą, patrząc na zachowanie nastolatki, nie miał innego wyboru. Miał już zaplanowane wszystko, od początku do końca. Nie mógł się już doczekać. Wyjadą do Australii i zamieszkają w luksusowej willi, nad morzem. To będą wspaniałe chwile. Nikt nie mógł im przeszkodzić.
- James, proszę obiecaj mi, że wszystko będzie dobrze, że wreszcie będziemy mogli odpocząć. - powiedział, a w jej oczach zbierały się łzy. To była trudna decyzja, zacznie nowe życie. Bez Jasmine...
Podjęła już decyzję. Wyjedzie z nim. Opuści stare mury, a zbuduje nowe, tylko teraz z mężczyzną swojego życia. Ma nadzieje że teraz będzie już tylko lepiej. Zaczęła się pakować, co chwilę szlochając. James ciągle ją pocieszał i zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Chociaż sam tak naprawdę nie wiedział co się stanie. Może popełniał błąd? Nie był pewien, ale wiedział, że musi to zrobić. Ma już swoje lata i musi się ustatkować, niestety wiek nie ma nic do rozumu. Podjął decyzję pochopnie jak małolat. Był bezmyślny. Ale teraz klamka zapadła nic nie można odwołać. Razem zaciągnęli walizki do bagażnika i wsiedli do samochodu. Jechali tylko chwilkę, a już powoli zaczęli mijać szpital, w którym leży Jasmine. Kobieta, wiedziała, że ona jej tego nie wybaczy. Jest jej matką- a raczej była. A robi takie świństwo. Cichutko, żeby nikt nie usłyszął, szepnęłam sama do siebie - Przepraszam... - po chwili na policzku matki, potoczyła się malutka łza. To koniec, a zarazem początek.





Przepraszam że krótki, ale dodałam wcześniej + to pierwszy rozdzaił w którym wreszcie się coś dzieje. 
(wszystko w nn wyjaśnię)

Znalazłam świetne opowiadanie: justins-guardian
Trzymajcie za mnie kciuki na fizyce! 
Głosujcie, w ankiecie po lewej stronie :)

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 3


Weszłam do pobliskiego baru, ale nie takiego zwykłego. Odbywały się tam huczne imprezy, był one sporego rozmiaru, w sumie nawet można by go porównać do klubu. Kręciło się tam pełno ludzi. Muzyka nie była głośna, to nie była godzina tańca. Ekipa przychodziła  o 22 i wtedy rozpoczynała się prawdziwa impreza. Postanowiłam, że nie będę tak stać jak idiotka i się wreszcie zabawię. Kiedy chciałam już iść w stronę prawego baru zobaczyłam coś, co powinno zwalić mnie z nóg. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Doktor Bieber ze szklanką pełnego piwa stał przy barze krzycząc jakby był zalany w trzy dupy. On mnie z dnia na dzień zadziwia. Teraz na pewno wyglądałam jak idiotka, ponieważ usłyszałam ciche śmiechy jakiś lasek. Kiedy śmiechy za moimi plecami powiększyły się, zagotowało się we mnie. Odwróciłam się w stronę tych szmat i z wielkim sztucznym uśmiechem podeszłam bliżej nich.
- Jakiś problem? - wysyczałam, nadal z wielkim uśmiechem.
- On na ciebie nawet nie spojrzy. - powiedziała brunetka po środku. Nie wytrzymam.
- Zdziwiłabyś się. - nadal się uśmiechałam. Odwróciłam się od nich i poszłam na lewą stronę budynku, gdzie także był bar. Modliłam się tylko żeby on mnie nie zauważył. Wtedy miałabym przejebane. Zamówiłam drinka i tak co chwile następnego. Skończyłam w miarę przyzwoitej sumie, nie mogłam się spić. Wyszłam na parkiet zaczynając tańczyć jakby to był mój ostatni dzień życia, w pewnym sensie był. Chociaż.... może kiedyś jeszcze uda mi się wyrwać. O ile mnie teraz nie złapią, wtedy najprawdopodobniej przykują mnie do tego łóżka. Kręciłam biodrami, krzyczałam, śpiewałam jak debil. Cóż, myślałam że będą się ze mnie lali, a wręcz przeciwnie, co chwile inny chłopak podchodził do mnie, już nawet nie wiem z kim tańczyłam. To nawet nie była inicjatywa alkoholu, tylko ja byłam jebnięta. No cóż, mam coś jednak po matce... Chłopak oplótł ręce wokół mojego brzucha a ja położyłam swoje na jego. Schował twarz w mojej szyi, ja zaś zamknęłam oczy i dałam się ponieść muzyce. Co chwile coś do mnie mruczał, całował szyję i coraz mocniej "przytulał". Gdybym obserwowała nas z boku, stwierdziła bym że to nie jest jakiś dziki, podniecający taniec, tylko raczej jak.....byśmy byli parą. Wow, wychodzę daleko w przyszłość. Najprawdopodobniej nie poznam nawet tego chłopaka. Splótł moją lewą ze swoją prawą dłonią i zaczął się coraz bardziej kołysać. Uśmiechnęłam się na samą myśl naszej pozycji, to było słodkie.
- Jesteś cudowna.... - wymruczał w moją szyję. Jezu, zabierzcie mnie stąd, jeśli nie chcecie żebym nie zwariowała. Tańczyliśmy tak jeszcze z 2 minuty a potem muzyka stanęła. Uśmiechnęłam się i odwróciła do właściciela z którym spędziłam taniec. Ale to co zobaczyłam.... Tak, od razu tego pożałowałam.
To był błąd.
BŁĄD.
Wielki błąd.
Panie i panowie, właśnie tańczyłam z własnym lekarzem. Powinni mnie wysłać do wariatkowa. Bo to już jest jakaś obsesja, ciągle na niego trafiam. Szatyn stał z szeroko otwartymi oczami i patrzył się jak na idiotę. W sumie mogłabym i być idiotką. Chciałam stąd zniknąć, cofnąć czas, cokolwiek, tylko żeby to się nie wydarzyło.
- Jasmine?! Co ty tu robisz?! - podskoczyłam gdy usłyszałam nagły wybuch chłopaka. Dobra, miał prawo tańczył, podrywał, przytulał swoją pacjentkę i do tego nastolatkę.
- Um, no wiesz... Każdy potrzebuje trochę się rozerwać. - zaśmiałam się drętwo.
- Rozerwać? Ty powinnaś leżeć w szpitalu!
- Dobra, dobra uspokój się. - podniosłam ręce w  obronie. To moja sprawa i ja będę miała przez to kłopoty a nie on.
- Jak mam się uspokoić, kiedy właśnie się dowiedziałem że tańczyłem z... tobą!
- Oh dzięki, aż taka brzydka jestem? - prychnęłam.
- Nie...to znaczy. Wiesz o co mi chodzi. - Zacinała się i wiedziałam, że dla niego ta sytuacja też jest niezręczna.- Nieważne, idziemy. - objął mnie ręką wokół ramion i poprowadził do wyjścia.


*


Przez całą drogę nikt z nas się nie odzywał. Co chwile na zmianę, na siebie spoglądaliśmy, tylko tyle. Przez chwilę widziałam nikły uśmiech na jego twarzy. A może mi się wydawało? No bo z czego tu się cieszyć? Po paru minutach byliśmy już na miejscu. Podszedł do mnie i spojrzał w oczy.

- Poradzisz sobie? I jak się w ogóle wydostałaś?
- To nie jest ważne. I tak, poradzę sobie. - powiedziałam krótko i powędrowałam do....okna. Teraz wydaje mi się śmieszne, to było jak z jakiegoś filmu. Weszłam tak samo jak wyszłam. Miałam szczęście. Nikt się nie spostrzegł, że uciekłam. Zapewne wszystkie pielęgniarki pewnie teraz są na pogaduszkach przy kawce. Dotarłam do swojej sali i padłam na łóżko. Masakra. Byłam tym dniem strasznie zmęczona, do tego ten mętlik w głowie. Nie mogę wybić z myśli pana Biebera. To nie jest normalne...
Wykąpałam, przebrałam i przygotowałam się do snu. Chciałam już się położyć, ale przeszkodził mi jakiś hałasu. Do sali wszedł szatyn. Znowu...
- Hej, wszystko w porządku? - zapytał skrępowany.
- Tak, usiądź. - odpowiedziałam, wskazując na krawędź łóżka. Zrobił to o co prosiłam, spoglądając na mnie z....zaciekawienie? Chyba. Za bardzo nie mogłam wyczytać jego uczuć z oczu, ani z twarzy.
- Wiesz, to co stało się w tym barze, było głupie. Nie powinniśmy tego robić, a ty nie powinnaś w ogóle uciekać ze szpitala. Nie powiesz nikomu o tej sytuacji? - zapytał z nadzieją.
- Oczywiście, że nie powiem. - trochę zabolało mnie to głupie pytanie. Tak, w pewnym sensie było, ale poczułam się tak samo jak to wydarzenie. Głupio. Patrzył na mnie a ja na niego, w pokoju panowała cisza, ale ja się tym nawet nie przejmowałam. Lubię  ciszę. Nie zawsze jednak.
- Jasmine, jeszcze jedno...- zaczął, widziałam po jego minie że to nie będzie miła wiadomość. - jutro przychodzi do ciebie psycholog.
- O nie. Nie chce go tu. Nie jestem psychiczna, po co on?
- Próbowałaś się zabić i to nie jest....normalne.
-  Oh, czyli już każdy uważa mnie za wariatkę? - w kącikach moich oczu kształtowały się łzy. Nie mogłam już wytrzymać, ten szpital tylko pogarsza mój stan zamiast go poprawiać.
- To nie tak. Wiesz przecież, że oni chcą Ci pomóc.
- W czym? Czy wy nie rozumiecie, że nikomu nic nie powiem, nie powiem o moich uczuciach. Zwłaszcza komuś obcemu! - zaczęłam szybciej oddychać, po policzkach płynęły łzy a ręce się trzęsły.
- Hej, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Dopilnuję tego osobiście. - podniósł mój podbródek. - Skarbie.- spojrzałam na niego, jeszcze bardziej przerażona. Co on powiedział?
- Przepraszam.- powiedział zawstydzony i jak oparzony wziął z mojego policzka rękę.
- Chcę iść spać. - oznajmiłam i odwróciłam się do niego tyłem. Lekarz westchnął i wyszedł. Tym razem spokojnie zamykając drzwi. Jak na zawołanie wybuchnęłam płaczem. Nawet nie wiem co jest takiego strasznego, zawsze to olewałam. Tym razem było inaczej, bałam się....
Potrafię już tylko mieć pretensje. Pisać długie, rzewne smsy i płakać. Potrafię już tylko czuć wstręt i mieć nadzieję, że będzie dobrze. Potrafię już tylko być zazdrosna i czekać na gorsze. Płaczę od smutnych piosenek, płaczę ze złości, ze wzruszenia, z nudów. Mam w sobie tyle łez, że gdybym mogła, płakałabym całą powierzchnią skóry. Nie zostało mi nic innego jak tylko płacz. I zabija mnie to, że już nic nie mam, a kiedy to miałam, nie doceniałam tego. Dałabym wszystko żeby tu był. Był pierwszym człowiekiem, który widział jak płacze, jak się potykam, mówię, żyje... To jemu powiedziałam pierwszy raz te dwa słowa. Tak, to był mój ojciec. Ale jego już nie ma i nie wróci, a ja zostałam sama. Sama z nienawiścią do wszystkich, do płaczu z byle czego, z samotnością...  Chciałabym znaleźć się tam gdzie on. Na górze. Niestety mam takie beznadziejne życie, że nawet śmierć mnie omija. Można to porównać do potworów, one są w nas, sterują nami tak, że powoli oddajemy się im. Będą nas tutaj trzymać, dopóki dopóty nie oszalejemy do reszty, póki nie staniemy się tak słabi i wygłodzeni, że będziemy mogli tylko leżeć na parkiecie i patrzeć tępo w stronę drzwi.
Żyjemy w nieszczęściu a  trzeźwość jest dla nas cierpieniem.


*


Obudziłam się z bólem głowy, pewnie to przez płacz. Powoli wstałam i ujrzałam kobietę w średnim wieku tuż przed progiem drzwi. Pewnie to ta psycholog. Oh, dzień się jeszcze na dobre nie zaczął a ja już mam dość. Proszę, niech on już się skończy.

-Cześć, jak tam samopoczucie? - zapytała miło. Aż mi się rzygać chciało od tego. 
- Powiem krótko. Chujowe. - tym razem to ja się uśmiechnęłam sztucznie. Z twarzy kobiety uśmiech od razu zszedł.
- Trudny przypadek. - mruknęła cicho, sama do siebie. Za chwile puszczą i nerwy, jeśli jeszcze raz się odezwie, zabije.
- Może pani już stąd wyjść. - powiedziałam krótko. Nie chcę jej tu widzieć.
- Przykro mi, ale muszę z tobą porozmawiać. Chcę Ci pomóc.
- Pomóc? Ależ pani wielkoduszna. Niestety, nic nie wyjdzie z pani chęci pomocy, bo ja nie chcę z tobą rozmawiać. Nie nadaje się pani do tej pracy, więc proszę stąd wyjść, bo za chwilę nie będę taka miła. - powiedziałam powoli i z uśmiechem. Kobieta przysunęła się do mnie  z tym obrzydliwym uśmiechem.
- Widzisz, ja przynajmniej nie potrzebuję psychologa. Jak widać, tobie nawet on nie pomaga. - w tej chwili nawet się nie zastanowiłam, chciałam się na nią rzucić, powyrywać te kłaki z jej głowy. Jeszcze nigdy tak mnie nikt nie zdenerwował i jeśli nikt mnie teraz nie powstrzyma, obiecuję, dostanie w tą piękną buźkę, moją pięścią. Wstałam i chciałam ja uderzyć, ale oczywiście pan szlachetny Bieber mnie powstrzymał. On też się zalicza w tej chwili do osób, którym chcę przywalić. Chciałam żeby ktoś mnie powstrzymał, ale nie on.
- Stop. - złapał mnie za nadgarstek i odsunął od blondynki.
- Niech pani stąd wyjdzie, proszę. - Wyszła z podniesioną głową, poruszając seksownie biodrami, oczywiście uśmiechając się zalotnie do doktorka. Wyrwała z jego ręki moją i usiadłam z hukiem na łóżko.
- Co to miało być? Prawie ją uderzyłaś!
- No właśnie prawie, ale ty musiałeś się zjawić.
- Miałaś szczęście. Nawet nie zdajesz sobie sprawy w jakich byłabyś tarapatach, gdybyś to zrobiła.
- Jakoś w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. - odpowiedziałam naburmuszona, a Dr. Bieber zaśmiał się, na co ja zacisnęłam szczękę ze złości.
- No i co Cię tak śmieszy doktorku? Dobry człowiek się znalazł, to nie ja wczoraj tańczyłam ze swoją pacjentką, ciekawe co na to...
- Ciszej! Chcesz żeby ktoś się dowiedział? - ostrzegł mnie. Zniżyłam głowę na dół i już nic nie mówiłam. Brązowooki usiadł koło mnie i także milczał. Nienawidzę tego miejsca, chciałbym już stąd wyjść. Niedługo skończę 18 lat, i będę mogła sama mieszkać, tylko tego chcę. Ale najpierw muszę się uporać ze szpitalem. To będzie trudne, w końcu chciałam popełnić samobójstwo. Wolność oznacza odpowiedzialność. A to jest właśnie to, czego większość ludzi się obawia.  Ja także, bo nie wiem jak sobie poradzę. W co ból może się zmienić? W gniew, tupanie nogą. W otwartą książkę, którą zamykasz, aby się pomodli. W prywatny płacz wprost do poduszki..  W list pisany pięć razy bez związku do rzeczy. W milczenie przy stole. Chodzenie tam i z powrotem, dookoła.  Właśnie to mam ochotę zrobić, ale nie mogę, bo jestem tutaj... przy nim. Czy wybrałabym życie na Ziemi, mając świadomość, że zostanę nagle od niego oderwana, może w samym środku najszczęśliwszych chwil? Czy też już w punkcie wyjścia podziękowałbym za uczestnictwo w tej bezsensownej zabawie w "dawanie i odbieranie"? Bo przychodzimy na świat tylko jeden raz. Zostajemy wpuszczeni w tę wielką baśń. A potem....Pstryk! I bajka skończona. W końcu i tak kiedyś umrę, jestem tylko ciekawa jak. Nie chcę już się dłużej męczyć, ale trzeba przyznać że życie ma swoje zalety. Możesz wiele zrobić, być kim chce. Ale tylko wtedy, kiedy jesteś silny. A ja do tych osób niestety nie należę...
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał obojętnie, co mnie zdziwiło. Pokiwałam głową na nie, na co on wstał i wyszedł. Dziwne. Wyszłam, żeby coś zjeść i po drodze zauważyłam uchylone drzwi do gabinetu Dr. Biebera.  Nie żeby coś, ale ciekawość mnie zżerała. Powoli i na chwilę spojrzałam z boku, siedział na krześle z pochyloną głową, trzymając w ręku... buteleczką, ale nie taką zwykła. To był alkohol. Po co ma jeszcze chlać w pracy? Mało mu było wczoraj. Ma szczęście, że to ja zauważyłam i nie jestem człowiekiem co donosi. Weszłam do stołówki, gdzie zastałam duży tłum. Wzięłam to co zawsze, zjadłam i ruszyłam z powrotem do sali. 
No i na moim ulubionym korytarzu, znowu się coś wydarzyło. A do tego w roli głównej Pan Bieber. Jakaś czarnowłosa dziewczyna krzyczała na cały hol, nawet głuchy by ją usłyszał. Ale nie darła się na ot tak. Ona krzyczała na mojego doktorka. Ciekawe co też takiego narobił. Podeszłam bliżej i stanęłam koło ludzi, którzy także oglądali to "widowisko". Szatyn stał tam jak słup soli i się tylko patrzał, zawstydzony.
- Jak mogłeś świnio?  Byliśmy na tej samej imprezie i mnie zdradziłeś? Serio? Jesteś bezczelny! - krzyczała dziewczyna. Czekaj, czekaj. Teraz kojarzę. To ta sama zołza co się do mnie przyczepiła w barze. 
- Tylko, że my nawet nie byliśmy razem...
- Jak śmiesz?! Co ta dziwka ma lepszego ode mnie? No co?!
- Rita uspokój się. Do cholery, jesteś w szpitalu! - chłopak podniósł głos, na co dostał mocno w twarz. Auć, musiało boleć. Mimowolnie się zaśmiałam, świetny cyrk.
- Zwariowałaś?!
- Chcesz jeszcze? Mogę mocniej! Nie pisz, nie dzwoń, nie chcę Cię więcej widzieć na oczy!
- Bez obaw, nie zamierzam... - mruknął chłopak. Brunetka otworzyła szeroko buzię ze zdziwienia, a następnie prychnęła w jego stronę. Oddaliła się z wysoko  podniesioną głową, jak pudel. Tłum się rozszedł a Bieber poszedł do szefa. Szczerze trochę dziwnie bym się czuła, gdyby go wylali. Wskoczyłam na łóżko i przykryłam się kołdrą. 


*


Kiedy nastała już noc, usłyszałam czyjeś kroki. Do sali wszedł szatyn z dwoma kubkami gorącej czekolady. Podał mi jeden, po czym usiadł na podłodze, opierając się o moje łóżko.
- Szef dał mi nocki za karę, więc będziesz musiała mnie przez tydzień znosić także w nocy - powiedział a po chwili się uśmiechnął.
- Serio?
- Powtórzę się. Aż taki jestem straszny? 
- Nie, ale denerwujący.
- Serio? Ja? 
- A co ja? - po chwili zorientowałam się co powiedziałam, rzeczywiście mogę być denerwująca.
Ze zdziwieniem, patrzyłam na to jak dobrze tego wieczoru się dogadywaliśmy, śmialiśmy i tak dalej. Dowiedziałam się o nim trochę, on trochę o mnie. Nie jest taki zły. Aczkolwiek nie zamierzam się w jakiś sposób do niego przyzwyczajać. W pewnym momencie, kiedy chciałam postawić szklankę na stolik, wymsknęła mi się z rąk i poleciała na podłogę, rozbijając się. Szybko wstałam i chciałam pozbierać szkło, ale ja niezdara skaleczyłam. Eww, strasznie się rozcięłam i do tego takim gównem. 
- Poczekaj wezmę plaster. - powiedział doktor.
Przyszedł z wodą utlenioną i plastrem. O boże, woda utleniona! Będzie szczypać...
Usiadłam na łóżko i podałam mu rękę, kiedy miał lać odsunęłam ją.
- Aa już? 
- Nie głuptasie - parsknął śmiechem, no mi akurat nie jest do śmiechu. Co chwilę mnie straszył, że leje, a ja krzyczałam i tak w kółko. Wspomniałam że ciągle robił mnie w konia? No tak, do tego bezczelnie się śmiał.
- Oj, przepraszam.... - powiedział i z rozbawieniem zaczął całować moją rękę od dołu oż do ramienia. Fuj, miałam jego ślinę na całej ręce.
- Eww, jest pan obrzydliwy. - wykrzywiłam twarz w grymas. Zaczął jeszcze bardziej się śmiać.
W pewnej chwili wreszcie spoważniał, ale nadal z uśmiechem nalał wodę utlenioną i zakleił plastrem. Na koniec dał całusa w miejsce rany, że było go słychać w całej sali. Swój pocałunek przedłużył jękiem. Palant






Blee, za słodko co nie? 
Ugh, wydaję mi się że spieprzyłam ten rozdział.
Musze wreszcie wymyśleć jakąś konkretną akcję, dramę czy cokolwiek, w sumie mam tam plany na dalszy ciąg itd. ale to dopiero później, najpierw musicie przeboleć te początki, a nie chcę was zniechęcać, więc chociaż w małym stopniu muszę powymyślać akcje.
(scena Justina z alkoholem, nie jest wprowadzona bez powodu)
 Dziękuję za sprawdzenie: @bi3bst3r

Pytajcie: ----> ask.fm/S_wag

 Zagłosujcie w ankiecie po lewej stronie. KAŻDY!



Czytasz=Komentujesz