niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział 2



Zgodnie z tym co powiedział lekarz, zjadłam. Było nawet dobre, ale to nie zmienia faktu, że jestem zła na niego. Strasznie mnie wkurzył. Był to już 2 dzień w szpitalu, nie było zabawnie, wręcz przeciwnie, same nudy. Nie mam co robić, z kim pogadać, nie mogę nawet wyjść. Za oknem dzieci ciągle się bawiły, śmiały. Też tak chcę. Może nie w jakieś ich zabawy, ale wystarczy z kimś porozmawiać. Moja mama nie przyszła. Tak sądziłam. Było to do przewidzenia. Doktor Bieber odwiedzał mnie co jakiś czas, praktycznie się do niego nie odzywałam. Tak, nie przepadam za nim. Jak na razie nie stwarza problemu, także nie odzywa się do mnie, ale widać że go swędzi szczęka, bo ciągle chce w jakiś sposób zacząć rozmowę. Ja mu na to nie pozwalam. Nie mam ochoty z nim rozmawiać. Pewnie myślcie, że jestem walnięta, bo przecież sama mówiła przedtem, że chcę z kimś rozmawiać, ale wiem, że z Dr. Bieber'em nie będzie to miła pogawędka. Przekonałam się o tym pierwszego dnia w szpitalu. 
Do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. W progu stanęła pielęgniarka. 
- Okej, pani stan jest stabilny, więc możesz  już wyjść z łóżka i przejść się po ogrodzie szpitalnym. Jest tam też stołówka, pomóc w czymś? - zapytała z uśmiechem.
- Nie, wszystko dobrze, zrozumiałam. - odpowiedziała podnosząc się z łóżka. Tak, wreszcie świeże powietrze. Wyszłam z budynku, kierując się do drewnianej ławeczki przy wielkim drzewie. Ogród był piękny jak na szpitalny. To na pewno poprawi mi humor. Prawie wszyscy tu znowu byli z żonami, mężami, dziewczynami, chłopakami. Czułam się jak jakiś odludek. Ale wolę tego nie przeżywać. Kiedy o tym myślę, boję się, boję się tego uczucia, boje się miłości. Już kiedyś ją przeszłam, a przynajmniej tak sądzę. Jednak prawda była straszna, rozstanie było straszne, dlatego nie chcę więcej do tego więcej wracać. Zakochanie-jako skrajnie patologiczny przypadek nerwicy natręctw połączonej z neurotycznymi stanami lękowymi, które objawiają się bardzo często takimi reakcjami fizjologicznymi jak bladość, dreszcze, kołatanie serca oraz poczucie ogólnej słabości. Tak, ja to przeżyłam i nie było to w ani najmniejszym calu przyjemne. Może momentami, ale w większości straszne. Namiesza Ci to tak w głowie, że nie będziesz racjonalnie myślał, a druga osoba to po prostu wykorzysta. Zawsze mamy do wyboru dwie rzeczy- lęk albo miłość. W każdym momencie swojego życia: kupując ziemniaki i traktując tak czy inaczej dziecko, narzeczonego, męża, siostry, sąsiadki- wybieramy między miłością a lękiem. Jeżeli startujemy z pozycji miłości, mamy szansę wyjść z tego obronną ręką, natomiast jeśli podchodzimy do życia z lękiem- wtedy jesteśmy straceni. I ja chyba właśnie przechodzę przez życie lękiem, bo  nie umiem inaczej.
Nagle poczułam, że ktoś przy mnie siada. Odwróciłam głowę w lewą stronę, siedział tam nikt inny jak drogi Dr. Bieber. Mogłam się tego spodziewać, on jest wszędzie.
- Co tam? Wszystko w porządku? - zapytał trochę skrępowany.
- Tak. - odpowiedziała obojętnie.
- Wiesz, będziesz musiała mnie jakiś czas znosić, więc chyba lepiej żeby między nami było....miło.
- "Miło"? Wow, no tak, tylko nie wiem czy to możliwe, nie dogadujemy się zbytnio.
- Możemy to zmienić. - uśmiechnął się szeroko.
- Nie sądzę. - odpowiedziałam kręcąc głową.
- No weź, aż taki jestem straszny? Wykonuje tylko swoją pracę - zrobił minę zbitego psa. Nie mogłam się powstrzymać, więc zaczęłam się śmiać. Może to jednak się uda...
- Więc, Jasmine, jak tam? 
- W porządku, trochę nudno....co ja mówię, tu kompletnie nie ma co robić. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Jeśli pozwolą, może kiedyś gdzieś Cię zabiorę. 
- Serio? Wątpię czy byś mógł, pomyśleli sobie by coś jeszcze...
- Co? Co pomyśleli? - udawał głupiego.
- Oh, proszę pana. Po prostu...nic! - słyszałam jego śmiech, a ja sama spaliłam buraka. Fajnie, nie dość, że się ze mnie śmieje, to jeszcze inni ludzie gapią się dziwnie.
- Niech pan przestanie, ludzie się gapią! - podniosłam głos i walnęłam go w ramię, na co jęknął.
- Bądź delikatna- parsknął, powstrzymując śmiech. Ile on ma lat? Zachowuje się jak dzieciak.
Ludzie się już zbierali do sal, domów i innych spraw. Powoli, z minutą na minutę, było ich coraz mniej. Zastanawiasz się czasem nad tym, że mógłbyś być każdym. Mogłeś się urodzić kimś innym, albo w ogóle.  Najpiękniejsze jest to, czego nie ma, na co czekasz i tęsknisz od lat. Bo najpiękniejsze są w życiu marzenia, bajkowy, kolorowy świat. Gdy doczekasz się marzeń spełnienia, nie będą one jak we śnie- bo najpiękniejsze są w życiu marzenia, które mają spełnić się...
Całkiem zapomniałam, że koło mnie siedzi jeszcze szatyn. Spojrzałam na niego i przyłapałam go jak się na mnie patrzy.
- Co? - zapytałam zdziwiona.
- Patrzysz się na tym ludzi chyba już 15 minut. Co się stało?
- Nic, to tak z nudów. - skłamałam.
- No cóż, jak chcesz... - nie dokończył bo wstałam i powędrowałam do środka szpitala. Jezu, jak tu pełno ludzi. Widocznie tyle ludzi cierpi... Może świat nie jest idealny ale mógł by trochę ulżyć człowiekowi i oszczędzić zmartwień. Doktor Bieber pewnie był zdezorientowany, kiedy odeszłam od niego. To nie to, że go nie lubię, ale jak już mówiłam, nasza rozmowa klei się tylko przez 10 minut. Nadal jestem w przekonaniu, że się nie dogadamy. Niedługo wyjdę ze szpitala-mam nadzieję- i więcej go nie spotkam, to tylko lekarz. 
Nagle w korytarzu zobaczyłam swoją matkę. No proszę, co to za święto, że raczyła przyjść. Oh, no tak nie była sama, nowy chłoptaś. 
- Oo, Jas, proszę kochanie poznaj mojego nowego chłopaka. James. -  uśmiechnęła się szeroko. Mężczyzna chciał mi podać rękę, a właściwie to zrobił, lecz ja nie odwzajemniłam gestu. Nie miałam zamiaru. 
- Co tu robisz? - zapytałam prosto z mostu.
- No jak to co? Przyszłam Cię odwiedzić.
- Niepotrzebnie, dobrze było bez ciebie.
- Jasmine, uspokój się, nie jesteś sama. - powiedziała spoglądając na swojego towarzysza.
Nie miałam zamiaru ich wysłuchiwać. Przyszła tutaj żeby mnie jeszcze bardziej dobić? Udało się jej. Weszłam do swojej sali i usiadłam na łóżku. Co tu zrobić? Same nudy. Przecież jestem zdrowa. Po co mnie tu przetrzymują? Chyba lubią wścibskie osoby. Kładę się na łóżko i.....oddycham. No tak, tylko to mam do  roboty. Nagle nie wiem dlaczego, może to impuls, przecież wiele razy uświadamiałam sobie, że mam beznadziejne życie, ale i tak w kółko płaczę. Nie mam ochoty się śmiać, a przecież tak bardzo lubię. Nie mam ochoty rozmawiać i z nikim się widzieć. Nie chcę czytać, oglądać i być. Chcę uciec. Ale to też nie jest proste. Bo jak uciec przed myślami? Idę spać. To pomaga. Ale nie zawsze i tylko na chwilę. Przykładam głowę do poduszki, zamykam oczy i czekam aż odlecę. Czekam. Czekam i nic. Udaję radość, której we mnie nie ma, ukrywam smutek, żeby nie martwić tych innych. Nocą, przed zaśnięciem, odbywam ze sobą długie rozmowy, staram się odegnać złe myśli, bo byłaby to niewdzięczność wobec wszystkich, ucieczka, jeszcze jedna tragedia na tym i tak już pełnym nieszczęść świecie. Uświadomiłam sobie, że życie może być smutne, i że przeważnie jest bardzo smutne. Wszyscy udają, że nie jest. Kłamią dzieciom, pewnie po to, by ich nie straszyć, nie onieśmielać, ale tak naprawdę życie rzeczywiście potrafi być beznadziejne. Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy. Chciałabym mieć kogoś u mego boku, wtedy już nigdy więcej nie poczuję się samotna. Znasz te dni, kiedy popadasz w sen, ale nie taki zwykły. Po tobie dalej skaczą te okropne myśli, historie, uczucia. I wtedy uświadamiasz sobie, że czasem nawet sen nie pomaga, bo nawet podczas snu jesteś smutny i łzy lecą same. Już nawet nie wiesz, że płaczesz. Po prostu lecą. Zapadając w sen, budzisz się z nadzieją, że jak się obudzisz, to wszystko będzie dobrze. Ale w pewnej chwili, po pewnym czasie coraz bardziej....tracisz tą nadzieję. Moja bajka jest niezwykła, nie opowiadali mi o księżniczkach, kucykach, laleczkach. Ja wymyśliłam sobie ją sama, jak byłam mała i zamierzam ją dokończyć Nie odpuszczę dopóki nie skończę. I powtarzam sobie to w kółko każdej nocy, zapadając w głęboki sen...



~Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka.
Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem, 
a uśmiech na jej twarzy był tak promienny, jak uśmiech młodej, 
szczęśliwej dziewczyny. Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać.
Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem. 
Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała: 
"Kim jesteś?" Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy, 
a blade wargi wyszeptały: "Ja? ... Nazywają mnie smutkiem" 
"Ach! Smutek!", zawołała staruszka z taką radością, jakby spotkała dobrego znajomego.
"Znasz mnie?", zapytał smutek niedowierzająco. 
"Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce.
"Tak sądzisz ..., zdziwił się smutek, "to dlaczego nie uciekasz przede mną. 
Nie boisz się?" "A dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły? 
Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed Tobą ucieka. 
Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?" "Ja ... jestem smutny."
odpowiedział smutek łamiącym się głosem.
Staruszka usiadła obok niego. "Smutny jesteś ...", 
powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. "A co Cię tak bardzo zasmuciło?" 
Smutek westchnął głęboko.
Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać?
Ileż razy już o tym marzył. "Ach, ... wiesz ...", zaczął powoli i z namysłem,
"najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi.
Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi
i towarzyszyć im przez pewien czas.
Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem. 
Boją się mnie jak morowej zarazy." I znowu westchnął.
"Wiesz ..., ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić. 
Mówią: tralalala, życie jest wesołe, trzeba się śmiać. 
A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności. 
Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału. 
Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać.
I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane.
Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają się potokami łez. 
Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności."
"Masz rację,", potwierdziła staruszka, "ja też często widuję takich ludzi."
Smutek jeszcze bardziej się skurczył. "Przecież ja tylko chcę pomóc każdemu człowiekowi. 
Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą.
Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany. 
Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy. 
Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany, 
która co pewien czas się otwiera. A jak to boli! 
Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem 
i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany.
Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał. 
Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem. 
Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia." Smutek zamilkł. 
Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze, 
potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem. 
Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie. 
"Płacz, płacz smutku.", wyszeptała czule.
"Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił. 
Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam. 
Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona."
Smutek nagle przestał płakać. 
Wyprostował się i ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę:
"Ale ... ale kim Ty właściwie jesteś?"
"Ja?", zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak beztrosko, 
jak małe dziecko. "JA JESTEM NADZIEJA!"~


Usłyszałam głośny łomot i momentalnie się obudziłam. Do sali weszła pielęgniarka z lekami, niezdara w drodze przewróciła wazon z kwiatami. Szybko przeprosiła i posprzątała po sobie. Musiałam długo spać, ponieważ była już szósta wieczorem. Oczywiście nie mam zamiaru siedzieć tutaj bezczynnie i gapić się w sufit, znowu. Muszę się stąd wyrwać, chociaż na godzinkę. Muszę. Znowu usłyszałam czyiś głos. Ta sama pielęgniarka zawiadomiła mnie, że na stołówce jest kolacja. Racja, trochę zgłodniałam. Zeszłam na dół i zajęłam swoje miejsce. Były placki ziemniaczane....hmmm może być. 
Po zjedzeniu ruszyłam przez korytarz do swojej sali. W drodze zauważyłam pana Bieber'a, który grzebał z widzianym grymasem na twarzy w komórce. 
- Nosz kurwa mać. Ja... - wtedy spojrzał na mnie z wielkimi oczyma.
- Co to było? - powiedziałam z otwartą buzią, jakbym zauważyła ducha.
- Nie, nic... - powiedział i wręcz pobiegł do swojego gabinetu. Co? Co to miało być? Wiem, że jest tylko człowiekiem i ma prawo przeklinać. Ale.....to było dziwne. Weszłam do sali, nadal zahipnotyzowana myślami o doktorze. Usiadłam na łóżku i myśli zastąpiłam tamte myśli obmyślaniem planu ucieczki. Chociaż na 2 godzinki....
Kiedy lekarka wyszła z gabinetu, ja ubrałam ubrania, które przyniosła mi mama wcześniej i wtopiłam się w tłum ludzi....co ja mówię, o tej porze jest jeden klient na całym korytarzu. Zeszłam na dół wchodząc do łazienki dla klientów. Weszłam na parapet i otworzyłam okno, jak się nie zabije to pędzie cud. Przeszłam jedną nogą, a potem drugą. Wystarczyło tylko zeskoczyć z parapetu zewnętrznego. Ugh, strzeż mnie boże. Tym razem nie chce nic złamać. Musiałabym wtedy zostać dłużej w szpitalu... Nawet o tym nie myśl, Jas-skarciłam się w myślach. Zamknęłam oczy i skoczyłam. Od razu poczułam straszny ból w kostkach, ale do wytrzymania. Po chwili się ulotnił i mogłam normalnie chodzić. Szybkim krokiem oddaliłam się od szpitala i trafiłam na chodnik przy centrum miasta. Szłam już spokojnie, żeby nacieszyć się chwilami wolności. Zapowiada się ciekawa noc..




Przepraszam, przepraszam miał być długi a wyszedł.....no taki ;/
Dziękuje strasznie mocno za wszystkie komentarze i wejścia! <3
Jeśli chcesz być info. napisz o tym w zakładce.
Zapraszam, pytajcie o co chcecie: http://ask.fm/s_wag
Dziękuję @kupuj_skarpety za sprawdzenie rozdziału <3
Z OKAZJI ŚWIĄT ŻYCZĘ WAM WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!
Do następnego!


Czytasz=Komentujesz






poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział 1

W uszach słychać tylko szumy, krzyki, płacz. Dlaczego? Jestem tylko człowiekiem, kogo mogę obchodzić, kto może mnie kochać, jestem tylko zwykłą dziewczyną. Dlaczego tak się martwią i płaczą z mojego powodu, przecież nic by się nie stało, gdyby mnie tu nie było. Jest taki moment, kiedy ból jest tak duży, że nie możesz oddychać. To jest taki sprytny mechanizm. Myślę, że przećwiczony wielokrotnie przez naturę. Dusisz się, instynktownie ratujesz się i zapominasz na chwilę o bólu. Boisz się nawrotu bezdechu i dzięki temu możesz przeżyć. Słyszę moja mamę, jej płacz, krzyk. Dlaczego to robi, nigdy się mną nie interesowała, dlaczego mnie uratowała. Nigdy się dla niej nie liczyłam, miała swoją pracę i swoich kochanków, co tydzień inny. Ludzie poruszają się po wytyczonych przez los, albo przeznaczenie - obojętne jak to nazwać - trasach. Na mgnienie oka krzyżują się one z naszymi i idą dalej. Bardziej niż rzadko i tylko nieliczne zostają na dłużej i chcą iść naszymi trasami. Zdarzają się jednak i tacy, którzy zaistnieją wystarczająco długo, aby chciało się ich zatrzymać. Ale oni idą dalej. I właśnie oto takim sposobem, życie zabiera mi najważniejsze osoby w życiu. Mój ojciec umarł na raka, nigdy się nie dogadywał z mamą. Cóż, nie dziwię się mu, także mam jej już dość, liczy się dla niej tylko jej dobro. Mam 18 lat, chodzę do miejskiego liceum, nie mam dużo znajomych, całe dnie przesiadam w domu. Tak wiem, nudne. Chciałam sobie odebrać życie, nie było to jakoś planowane. Po prostu pod presją chwili wzięłam o wiele za dużo tabletek. Jak widać nie udało mi się, moja matka wróciła szybciej z pracy i mnie znalazła. Zawsze jest, kiedy jej nie potrzeba.
Nagle przy przez powieki zaczęłam zauważać coraz jaśniejsze świtało.
- Panno Adams! Widzi pani to, proszę się obudzić. - słyszałam głos, chyba pielęgniarki. Powoli zaczęłam otwierać oczy, strasznie jasne światło drażniło mnie. Widziałam uradowaną twarz mamy i innych osób.
- Oh, jak dobrze, że się wybudziłaś. Niedługo przyniosę Ci leki, a teraz porozmawiaj z mamą. - powiedziała i wyszła z pomieszczenia.
- Jak się czujesz? - zapytała mama.
- Dobrze - parsknęłam.
- Dziecko, po co ty to zrobiłaś? Co się stało? - wypytywała się mama. Czy ona nie może zrozumieć, że chcę spokoju, nie chcę jej tu, za wiele przeszłam przez nią.
- Nic, po prostu nie chcę z tobą rozmawiać. To wszystko przez ciebie, nigdy się nie interesowałaś co ze mną, a teraz dobra mamuśka? - podniosłam głos.
- Wiesz, że robię to wszystko dla siebie, więc w czym problem?
- Wyjdź! - po tym tak po prostu wyszła. I dobrze, nie chciałam z nią rozmawiać. Mój wzrok zawiesił się w jednym punkcie, sufit. Ona nic o mnie nie wie, nigdy ze mną szczerze nie rozmawia. Kiedyś z łatwością ufałam ludziom, teraz nawet z własną matką nie rozmawiam. Było tyle ludzi, ufałam im jak nigdy, ale na szczęście z tym skończyłam, ostatni był mój były chłopak. Po raz ostatni w życiu dałam się nabrać na ten chwyt stary jak świat, a teraz noszę sobie ten odwieczny ból. W końcu czas leczy rany, może kiedyś zapomnę...
A potem nastrój nieco mi się polepsza, bo zdaję sobie sprawę, że jeśli by zapytać tych ludzi za oknem, którzy dają dupy na prawo i na lewo czego tutaj szukają, do czego dążą, sami by zalali się łzami. Może nie jestem taka najgorsza.
Nagle do sali wchodzi lekarz, ten sam to zawsze, znam go już bardzo dobrze.
- No, no, no, kogo my tu widzimy. Oj, dziewczyno, co ty narobiłaś... - robi mały grymas na twarzy, mówiąc to.
- Wiem, wiem, teraz każdy będzie mi to powtarzał. - nawet nie próbuję na niego patrzeć.
- Wiesz, mam dla ciebie nieciekawą wiadomość, bo wiem, że mnie tak bardzo kochasz... - chichocze na ten komentarz. - ale niestety, nie ja będę się tobą zajmować. - oznajmia smutno.
- Co? A kto? Nie chcę tu jakiegoś zrzędliwego kapcia. - podnoszę głos, a mężczyzna się śmieje.
- Nie bój się, to nie będzie pan Hamilton. Doszedł do nas nowy lekarz - nagle spogląda na teczkę z papierami. - Pan Bieber, zdążyłem już poznać, fajny chłopak.
- "Fajny chłopak", od kiedy tak się mówi o lekarzach?
- Od kiedy przyjęli tu lekarza młodszego od naszego sprzętu. - śmieje się.
- Eeee, nie jest tak źle, aż taki młody nie jest, spojrzawszy na datę sprzętu...
- Ej, ej, bez takich mi tu. - żegna się ze mną i wychodzi. Fajnie, teraz będę pod opieką jakiegoś "nowego". Wolałabym sprawdzonych lekarzy, przynajmniej czuję się przy nich "dobrze". 
Nagle na korytarzu zauważam młoda parę. No tak, jak pewnie się domyślacie kłócą się, nie dziwi mnie to, to na pewno częste, miłość po prostu nie istnieje. Przeszłam już tyle i widziałam dużo, że nawet nie ma cienia nadziei, na ułożenie sobie spokojnego życia. Dla większości ludzi problem miłości tkwi przede wszystkim w tym, żeby być kochanym, a nie w tym by k o c h a ć, by umieć kochać. Dlatego też główną sprawą dla nich jest jak zdobyć czyjąś miłość, co zrobić, żeby wzbudzić uczucie. W pogoni za tym celem próbują różnych metod. Jedną z nich, której chwytają się kobiety jak i mężczyźni, jest zdobywanie powodzenia, mocnej pozycji życiowej i dobrego wyglądu. W mniemaniu większości ludzi naszego kręgu, umieć zdobywać miłość to znaczy po prostu być  pociągającym fizycznie. To takie nudne, czasem też trzeba dać coś z siebie, miłość od siebie. A tego już w współczesnym świecie jest mało. Ludzie wolą proste sposoby, ja za to nie używam żadnych. Nie kocham i nie jestem kochana. W pewnym sensie chciał bym poczuć tą miłość, bo nawet nie wiem jak to jest, ale jest dobrze, jak jest. Przynajmniej pogodziłam się z tym, że umrę sama. Ale lepiej o tym nie rozmyślać, lepiej zająć się tym co jest teraz, co nas otacza. W ogień łatwo można wpaść myślami. Wystarczy gapić się bezmyślnie. Na początku, bo potem płomienie przywołają wspomnienia, wszystko się przypomina, chwile z gatunku tych najważniejszych, czasami aż chce się ryczeć. 

 Nagle zachciało mi się spać, więc korzystając z chwili usnęłam, łóżka są niewygodne, więc mało będzie okazji żeby mój organizm chciał pokimać. 

*

Obudziło mnie czyjeś szuranie butów, otworzyłam oczy i spojrzałam na mężczyznę przede mną, nie znam go, co on tu robi. 
- Dzień dobry. Jak się spało? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- Um, no dobrze, mogę wiedzieć kim pan jest?
- A, no tak, nie przedstawiłem się. Justin, Justin Bieber, będę twoim nowym lekarzem, jeśli coś Ci dolega, czegoś potrzebujesz, powiadom mnie o tym. - znowu się uśmiechnął, tym razem jeszcze szerzej. Więc to mój nowy "opiekun". Hmm, interesujące, szczerze to spodziewałam się kogoś...innego. Jest nawet ładny. I miły, na pewno coś z nim nie tak, nie ma idealnej służby zdrowia, a zwłaszcza lekarzy.
- Okej, będę pamiętać. - odpowiedziałam. On, trochę chyba niepewny co ma robić, podszedł do mnie bliżej  i nagle przysunął do mnie tacę z jedzeniem. Nie mam ochoty jeść.
- Proszę, zjedz to. Długo nie jadłaś.
- Na prawdę nie mam ochoty. Może później. - powiedziałam i odsunęłam się trochę od niego, ponieważ usiadł na brzegu łóżka.
- Wiesz, że musisz. To dla twojego dobra.
- Już powiedziałam, nie chcę. - moja cierpliwość się powoli kończyła.
- Jesteś pewna? Czy mam to zrobić siłą?
- Co? Powiedziałam "NIE JESTEM GŁODNA", czego pan w tym zdaniu nie rozumie? - podniosłam głos o ton wyżej, widziałam, że sam nie jest zadowolony.
- Oczywiście, ale nie zapominaj, że jesteś pod moją opieką. Więc wiem lepiej co dla ciebie dobre i nie krzycz proszę, kochanie. - zrobił arogancki uśmiech, następnie położył tacę na moich kolanach i wstał.
- Niedługo tu wrócę, jeśli nie będziesz  miała chociaż połowy zjedzonej, sam Cię nakarmię. - powiedział z poważną miną i wyszedł, zamykając trochę za głośno drzwi.
Co on do cholery sobie myśli, wiem co chcę, a czego nie. Nie będzie mi rozkazywał, ani odzywał się w taki sposób " kochanie ". Koleś jest chory. Dlaczego to akurat mnie musieli go przydzielić....






Wiem, że pewnie nie jest za ciekawy ale to dopiero 1 rozdział, następne będą o wiele dłuższe.
 Musiałam wam najpierw powiedzieć podstawowe rzeczy.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem.
I dziękuję także @canadianhero94 za sprawdzenie rozdziału!
Jesteście kochani <3
( chcesz być informowany, napisz swój username w zakładce.)


Czytasz=Komentujesz





poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Prolog



Wyobraź sobie, że trafiasz do szpitala poważnie ranna.
Ludzie ratują twoje życie, które ty chciałaś zniszczyć.
Przydzielają Ci lekarza, ale nie takiego zwykłego.
On ma się tobą opiekować, dbać o ciebie, być przy tobie 24 godziny na dobę.
Normalnie miała byś go dość ale nie jego. Bo to nie jakiś stary, nudny, natrętny lekarz.
Tylko....Justin Bieber.
.

Chcecie wiedzieć jak potoczą się losy Jasmine?
Czytaj "Tattooed Life"



Hej, wiem że prolog krótki, ale właśnie taki miała być.
Przychodzę tutaj do was z nowym opowiadaniem, które jest trochę inne.
Chociaż mam nadzieję że wam się spodoba, rozdział dodam jeśli będzie wystarczająco dużo czytelników, więc jeśli komuś się spodobało niech skomentuje, dopisze do informowanych, doda blog do obserwowanych itd. (username możecie pisać w komentarzu lub w zakładce)
Dajcie po prostu znak że czytacie, mam nadzieję że polubicie Justina w roli
 "Dr. Bieber".