sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 23


Kiedy rano wstałam nie było przy mnie nikogo. Trochę się przestraszyłam, lecz po chwili zauważyłam karteczkę na komodzie. 

"Musiałem wyjść. Nie martw się..."

Westchnęłam z ulgą i zeszłam na dół, do kuchni. Był piątkowy ranek, a ja poza oglądaniem telewizji, siedzeniem na komputerze lub nawet sprawdzaniem telefonu po raz kolejny, żeby sprawdzić, czy ktoś do mnie napisał (nie napisali), nie miałam co zrobić ze swoim nudnym życiem. Rozdrażniona i zirytowana wstałam od stołu i udała się do łazienki. Wpadłam do łazienki, szybko się rozebrałam, odkręciłam ciepłą wodę przed wejściem do środka i pozwaliłam kroplom na mnie spłynąć.

Gdy z tym skończyłam, owinęłam ręcznik wokół ciała, przed sprintem przez pokój do mojej szafy. Ubrałam pierwszy lepszy dres i chwyciłam w rękę telefon. Chciałam dzisiaj pobiegać, to zawsze dobrze mi robiło, a skoro nie mam nic lepszego do roboty...

Niebo nad miastem miało biały jak śnieg kolor. W powietrzu unosił się przyjemny zapach - Christian Dior "Hypnotic Poison". Była godzina 09:15, a słońce było już wysoko.

Przede mną stała wieża, która swoim wyglądem przypominała Wieżę Babel z obrazu Pieter'a Bruegel'a. Budynek ten był wysoki, ale jego wierzchołek nie sięgał nieba. Wieża miała barwę jasnobrązową i ogromną ilość okien. Najprawdopodobniej była nieukończona.
Biegłam chodnikiem i jak to ja, zamiast patrzeć przed siebie, oglądałam okolice, przez co wiele razy się potknęłam, także wpadłam na kogoś.
Zatrzymałam się na chwilę, kiedy usłyszałam dzwonek telefonu. To Miranda. Szybko odebrałam i usiadłam na drewnianej ławce.
- Hej, Jas. Właśnie umówiłam się z resztą dziewczyn w barze. Piszesz się? - zapytała.
- Umm....a o której? Bo właściwie jestem w terenie - zaśmiałam się cicho.
- Jesteśmy właśnie w "Eufora" - powiedziała szybko.
- Okej, będę niedługo - powiedziałam i się rozłączyłam. Włożyłam telefon do kieszeni i ruszyłam w wyznaczone miejsce. 

Po­siadam szczególny ta­lent do roz­myśla­nia nad po­nurą stroną życia, wy­ciąga­nia z niej najgłębszej go­ryczy i sma­kowa­nia jej, zba­daw­szy ją tak do końca, wie­działam, jak najskuteczniej znęcać się nad sobą. 
Nie powinnam myśleć.

Weszłam do baru i rozejrzałam się chwilę, kiedy usłyszałam pełno głośnych śmiechów przy stoliku w kącie. Bardzo dobrze znałam te głosu.
Podeszłam do przyjaciół i przywitałam się z nimi. Zauważyłam, że doszła do nas też Nicki.
Średniego wzrostu, szczupła, duże piersi, duże, niebieskie oczy. Blondynka, ale nie jest głupia, jest bardzo mądra. Nie potrafi śpiewać, niestety robi to często. Ma wielu przyjaciół, ale nigdy nie potrafi pocieszyć gdy coś im dolega. Łatwo się denerwuje, zawsze potrzebuje zainteresowania swoją osobą. Gdy coś nie idzie po jej myśli, to obwinia za to innych. Jest denerwująca, ale każdy ją kocha.
Zaśmiałam się pod nosem na co niektóre na mnie spojrzały. 
Następnie spojrzałam na Taylor.
Dziewczyna ubierająca się w jeansy i normalne T-shirty, na to może jakaś bluza narzucona.
Dobrze się uczy, uczęszcza na zajęcia teatralne.
Jest nieśmiała, ale Swoich przyjaciół zawsze pocieszy, choć przyjaciół ma mało. Kocha zwierzęta, i muzykę. Nie jest bogata, biedna też nie. I najważniejsze: jest wierna.

Tak bardzo za nimi tęskniłam...

Nie mogę uwierzyć, że znowu je widzę. Tyle czasu minęło...

***

- Okej, okej, nie przesadzajcie, zawsze byłam grzeczną dziewczynką, przecież miałam dobre oceny! - krzyknęła Lauren, kiedy wychodziłyśmy z budynku. 
- Ale zmieniałaś chłopaków jak rękawiczki. - powiedziała następna.
- Co zresztą się nie zmieniło! - zaśmiałam się.
Myślę, że mogę dodać ten dzień za udany. Świetnie spędziłam z nimi czas.
- Hej! Dziewczyny, uspokójcie się. Właśnie doszłyśmy do mojego domu. Na razie! - pożegnała się Taylor.

Jeszcze przez 15 minut drogi śmiałyśmy się jak pijane, i mijaliśmy po kolei domu dziewczyn, aż w końcu została nas trójka.
Jeszcze trochę a będziemy u mnie - a raczej u Justina. I co ja im powiem? Nie wiem... może go im przedstawię?

W końcu doszliśmy do sąsiedniej ulicy, kiedy zauważyłam dobrze mi znanego chłopaka po drugiej stronie ulicy. Co ona tu robi? I do tego jeszcze z... ordynatorem?
Co jest do cholery?
Co najdziwniejsze on mnie zauważył, spojrzał się na mnie nieobecnym wzrokiem i po chwili już go nie było.

Nie wiedziałam co zrobić, pożegnałam się z dziewczynami i weszłam szybko do domu. Czemu nie podszedł? 
Zadawałam sobie w kółko tyle pytań. I wcale nie byłam zła czy zdenerwowana.
Ja się o niego martwiłam. Wiedziałam, że coś jest nie tak, a byłam na tyle bezradna, że nic nie wiedziałam.