czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 8



Ważna notka na dole!



Torba coraz bardziej była uciążliwa dla mojego ramienia. Ze zdenerwowania, rzuciłam ją na ziemie i usidłam na krawężniku. Miałam dość. Szlajam się po tych ulicach już chyba z 3 godziny i nic. Nikt kurwa nie chce dać mi noclegu, wszystko zajęte. Jak na złość. Ułożyłam łokcie na kolanach i podparłam głowę o dłonie. Byłam wykończona. Sięgnęłam do torby po picie i odkręciłam zakrętkę. Dobrze jest poczuć smak wody. Wstałam i szłam dalej, w końcu muszę coś znaleźć. Weszłam chyba już do ostatniego możliwego motelu w tym mieście. Za ładnie nie było, aczkolwiek spokojnie, nie tak jak u innych. 
- Dzień Dobry! - Zawołałam, tym samym budząc mężczyznę przy recepcji.
- Oh, dzień dobry. - Odpowiedział zaspany.
- Jest może wolny pokój?
- Tak, oczywi... - Nie dokończył, ponieważ jego telefon zaczął dzwonić. Nie ma, kiedy rozmawiać? W końcu w robocie jest! Nagle usłyszałam coś, co mnie przestraszyło. "Siema Bieber”, Co? Jak to możliwe? No tak tylko jak mogę mieć takiego jebanego pecha. Szybkim krokiem wyszłam z tej kanciapy i biegłam jak najdalej. Nie mógł  mnie znaleźć. W sumie mam prawie 18 lat. Po co by mieli mnie szukać. Jednej hipokrytki mniej.
 Nagle wpadłam na coś twardego a raczej kogoś.
- Patrz jak chodzisz koleś. - Wkurzają mnie tacy przechodni.
- To ty lepiej uważaj na słowa kotku. - Znałam ten głos.
Nie.
Proszę nie.
Przede mną stał sam Justin Bieber. Czasem mam go dosyć, zawsze jest, kiedy go nie potrzeba. On także odwrócił się do mnie, i widać było, że od początku wiedział, na kogo wpadł, a raczej planował wpaść.
- Czego chcesz? - Warknęłam.
- Może milej? Chyba zapominasz, że jestem twoim lekarzem.
- Już nie. - Uśmiechnęłam się fałszywie. Podszedł do mnie bliżej z wyrytą złością na twarzy.
- Słuchaj szukałem Cię zbyt długo, żeby teraz wysłuchiwać twoich pretensji - warknął. - A teraz grzecznie wracamy do szpitala. - Wywróciłam oczyma. Nie będzie mną dyrygował.
- Nie. - Powiedziałam stanowczo. Widać było, że jeszcze bardziej go złoszczę.
Nagle on tak po prostu przywarł mnie boleśnie o ściany i złączył nasze czoła.
- Jasmine Rose Adams! W tej chwili mnie posłuchaj! - Boże. Na jego ustach nie było złości a raczej rozbawienie i cwaniacki aczkolwiek ukryty uśmiech. I ten głos. Usta. Wszystko. On na mnie źle działa, a do tego ta myśl, że to tylko mój lekarz... Gdybym go nie znała, myślałabym, że chce mnie przelecieć. - Jas, o czym ty myślisz. - Skarciłam się w myślach. Ale chwila...
- Skąd znasz moje drugie imię? - Zapytałam zdziwiona. Ciemnooki nagle wybuchnął śmiechem, niekontrolowanym. Zbłaźniłam się. Na mojej twarzy od razu pojawił się wielki rumieniec, zakryłam twarz włosami i skierowałam ja w dół. Szatyn ściszył swój śmiech, ale nie przestał chichotać. 
 - Jasmineee pokarz się. - I wtedy coś wywnioskowałam 
Był pijany.
Moja twarz przybrała koloru bladego, a ja się wściekłam. Znowu to zrobił, czy on nie ma umiaru.
- Piłeś! - Krzyknęłam, na co podskoczył, albo raczej zrobił to przez czkawkę. - Znowu, po co Ci to? - Zapytałam. Zachowuje się jak pijak, ile można pić i do tego w pracy, bo jeszcze ma swoja zmianę z tego, co wiem.
- Ja? Nie. - Zaśmiał się. - Dobra, ale tak na poważnie, to tylko trochę, nie jestem pijany mała. - Tak jasne.
- I mam Ci wierzyć?
- Powinnaś, a teraz wracamy do szpitala. - Powiedziała już stanowczym głosem, co mi się nie podobało, wolałam go tego wyluzowanego. Albo raczej po prostu żeby był przy mnie...
- Nie chcę. - Szepnęłam, byłam tym wszystkim zmęczona, nie chciałam tam wracać.
- Musisz, przecież wiesz, że nie jesteś w pełni zdrowa. 
- Wiem, ale.... Ja po prostu, chociaż raz chciałabym odpocząć, odpocząć od tego szpitala, tego tłoku. - Powiedziałam smutna, nie, nie udawałam. Na prawdę miałam dość.
- Tam? - Wskazał na motel. - Tam jest jeszcze gorzej mała. - Powiedział, z małym uśmiechem.
- Może... - Westchnęłam. - Wole już spać na ulicy niż w szpitalu, a i jeszcze nie nazywaj mnie "mała" Mówię serio. Nie lubię tego. - Zaśmiał się na mój komentarz. 
Widziałam, że nad czymś myśli. Ciekawe, nad czym, może o mnie? Nie, to nie możliwe, on pewnie ma dziewczynę, jak nie żonę. Ciekawe ile ma lat? Za dużo chcę wiedzieć, ale to oznacza tylko, że chcę go bardziej poznać. Może ma dzieci? Nie, raczej byłby bardziej odpowiedzialny, nie pił by tyle. Chciałabym mu zadać tyle pytań. Może kiedyś...
- Wiesz....Możemy iść do mnie, ale  nie wiem czy się zgodzisz. Możesz się czuć skrępowana.. - Czy on proponuje mi nockę u siebie, mój własny lekarz. Wow, każda by o tym marzyła, ale to jestem ja. Czuję się doceniona, aż miałam ochotę uśmiechnąć się i położyć sobie rękę na sercu.
Przydałby mi się psycholog.
O czym ja myślę. Boże, muszę o nim zapomnieć, bo inaczej zwariuje. - On jest od ciebie 2 razy starszy dziewczyno! - Mój umysł znowu się odezwał. A teraz lepiej podejmę decyzję. Okej..
Tak
Nie 
Tak
Nie
Tak
Nie
Tak
Nie
Co? 
Oczywiście, że tak!
- Tak. - Odpowiedziałam szybko. Uśmiechnął się, nawet za bardzo jak powinien. Odwzajemniłam uśmiech i ruszyłam za nim do samochodu. Usiadłam na swoim miejscu, i zapięłam pasy. 
Przez cała drogę nie odzywaliśmy się do siebie tylko czasem spoglądaliśmy wzajemnie. Ta cisza nie była przyjemna, wręcz przeciwnie. Chciałam jak najszybciej dojechać do jego mieszkania, miałam dość tej jazdy. I wreszcie . Przede mną stała wielka willa. Dobra, nie spodziewałam się czegoś takiego. Była cudowna. On tu mieszka sam? W takim wielkim budynku. Na pewno ma rodzinę. Musiałam zapytać.
- Um, wiesz ja nie chce przeszkadzać, więc jeśli mieszkasz tu z swoją rodziną. Ja nie powinnam...
- Nie, mieszkam tu sam. - Zaśmiał się z mojego zakłopotania.
- Oh, jak sobie radzisz? Taki wielki dom. 
- Jakoś idzie, wchodź. - Wskazał na drzwi. W środku był jeszcze piękniejszy, a jednocześnie przytulny. Było wspaniale. Nie był pusty, zimny. Wszędzie myły kolory, kominki, poduszki. Mogłam tutaj spać nawet na podłodze. Mogę o takim mieszkaniu tylko pomarzyć, i do tego tak cudownie zaprojektowanym.
- Podoba się?
- Jest cudownie, na początku myślałam, że będzie to wielki dom, lecz pusty, no wiesz...
- Tak wiem, nie lubię takiego czegoś, dlatego uporządkowałem go w taki sposób.
- Jesteś świetnym projektantem. - Pochwaliłam go.
- Dziękuję. - Zaśmiał się razem ze mną. Nigdy bym się nie spodziewała, że będę się tak dobrze dogadywać z lekarzem, po tych wszystkim incydentach.
Justin oprowadził mnie po całej willi, opowiedział mi o niej wszystko. Co do każdego szczegółu. Rozmawialiśmy bardzo długo, o wszystkim. Mieliśmy tyle tematów i pytać, dużo się o nim dowiedziałam. Byłam tylko jednego jeszcze bardzo ciekawa, zauważyłam, że praktycznie wszędzie były barki z alkoholem. Było tego pełno. A kiedy zaczynałam ten temat on mnie unikał. Nie mam pojęcia, o co chodziło...

*

Była już noc, ale nie byłam zmęczona. Chciałam z nim rozmawiać, oglądać te cholerne filmy wieczność. Świetnie mi się spędzało z nim czas. I trze­ba być wiel­kim przy­jacielem i moc­nym przy­jacielem, żeby przyjść i prze­sie­dzieć z kimś całe po­połud­nie tyl­ko po to, żeby nie czuł się sa­mot­ny. Odłożyć swo­je ważne spra­wy i całe po­połud­nie poświęcić na trzy­manie ko­goś za rękę. Nie miałam wielu przyjaciół, w sumie nigdy nie miałam prawdziwego. Teraz po prostu myślę, że Justin może nim być, mimo, że jest moim lekarzem. Jeśli pot­ra­fisz spędzić z kimś pół godzi­ny w zu­pełnym mil­cze­niu i nie czuć przy tym wca­le skrępo­wania, ty i oso­ba ta możecie zos­tać przy­jaciółmi. Jeśli zaś mil­cze­nie będzie wam ciążyło, jes­teście so­bie ob­cy i nie war­to na­wet sta­rać się o zadzie­rzgnięcie przyjaźni. Lubię na niego patrzeć, do niego mówić, śmiać się. Lubię z nim po prostu spędzać czas, i teraz to zrozumiałam. Jak na razie tylko on jest przy mnie, może nie znam go długo, może jestem naiwna? Ale chcę żeby został przy mnie dłużej. O wiele dłużej i mam nadzieję, że nie będę tego żałować. Cza­sami wy­daje nam się, że mie­szka w nas dwóch różnych ludzi. Je­den,  który wszys­tko dos­ko­nale czy­ni i te­go człowieka pre­zen­tu­jemy światu. Jest też i ten dru­gi, które­go się wstydzi­my, i te­go uk­ry­wamy.
W każdym człowieku is­tnieje coś ta­kiego jak wewnętrzny dy­sonans i niespójność. Każdy chciałby być dob­ry, a je­dynie do­konu­je czynów, których sam często nie rozumie. Dlacze­go tak jest? Dla­tego, że człowiek nie jest,  Bo­giem, nie jest też aniołem, ani jakąś na­d is­totą, a je­dynie małym piel­grzy­mem w długiej, da­lekiej drodze swo­jego życia. Włas­ne słabości czy­nią go wy­rozu­miałym i łagod­nym w sto­sun­ku do in­nych. Ktoś,  kto jest bez­kry­tyczny wo­bec sa­mego siebie, będzie twar­dy i niez­dolny wczuć się w in­nych. Nie będzie umiał ni­kogo po­cie­szyć,  do­dać od­wa­gi i wy­baczyć. Szczęście i przy­jaźń tkwią tam, gdzie ludzie są wrażli­wi,  łagod­ni i de­likat­ni w słowach, i wza­jem­nie kon­taktach. Ja sam nie wiem, kim jestem, chyba właśnie tymi dwoma osobami. Ale mam nadzieję, że ktoś kiedyś zaakceptuje moje zachowanie. Nie zostało mi nic więcej jak tylko nadzieja. 
Nie mam już nic.
Ani nikogo.
Szatyn widząc moje zamyślenie spojrzał na mnie. A ja na niego i nasze spojrzenia się spotkały. Jak nic więcej tylko my. Przybliżył się do mnie i pogłaskał po policzku.
- Co jest? - Uśmiechnął się blado.
Pokręciłam głową z małym uśmiechem. Położyłam jedną rękę na jego barku i sunęłam wzdłuż. Potem znowu na niego spojrzałam, ale coraz głębiej. Sama nie wiedziałam, dlaczego to robię, dlaczego on to robi. Jesteśmy jak dwa różne światy. On powinien się mną opiekować, jako lekarz, a ja jestem tylko jego pacjentką. Nie chciałam teraz nad tym rozmyślać, ale nie chciał mi ten temat wyjść z głowy. Wreszcie on się przysunął i nasze usta się muskały. Powinniśmy się odpychać, ale jednak jakaś siła nas przyciągała. Jak magnez. Złożył mały pocałunek, a ja wiedziałam, że to właśnie tak się zacznie. Ale nie koniecznie, właśnie tak się skończy...
Życie pisze różne scenariusze, przygody a mi właśnie dał taką. Nie koniecznie dobra, ale jak się skończy? Może czeka mnie coś dobrego? Wiedziałam jedno, teraz nie jest czas na szczęście, jeszcze nie teraz.
I właśnie się stało.
Nie mogłam zatrzymać mojego opętanego kaszlu. Bólu brzucha. Słyszałam Justina, ale nie wyraźnie.

Wiedziałam, że to jeszcze nie czas na szczęście...


Macie i 8 rozdział.
I nie zbyt miła wiadomość.
Następny rozdział nie pojawi się już w tym miesiącu.
Wyjeżdżam :c
Ale wynagrodzę wam to :)
Może akurat tam wpadnę na jakiś świetny pomysł, kto wie.
Do zobaczenia!

+ ask.fm/S_Wag

Proszę, żeby każdy do skomentował, ponieważ chcę znać waszą opinie.

Czy akcja dzieje się za szybko czy za wolno, chciałabym wiedzieć jak by wam się lepie czytało.
Proszę, chcę znać waszą opinie :)
To dla mnie ważne!


środa, 4 czerwca 2014

Rozdział 7


 Siedziałam właśnie w kuchni pana Bieber'a - szpitalnej oczywiście. Nie chcę żebyście sobie pomyśleli, że jestem u niego. Powiedział, że jeśli nie jest mi wygodnie na publicznej stołówce mogę jeść u niego. On tymczasem jest na dyżurze. Posmarowałam tosty masłem, nalałam do filiżanki kawę i pokroiłam pomidora. Dawno nie jadłam takich pyszności. Upiłam łyka napoju i rozkoszowałam się jedzeniem. W lodówce była jeszcze nutella, grzechem by było gdybym nie skubnęła, musiałam spróbować. Kiedy skończyłam wyszłam na tyły parku szpitala, ciągle się tam wymykam. Nie pozwalają tam często wychodzić, bo łatwo uciec. Ten park jest idealnym miejscem by odciąć się głośnego i szybkiego życia w mieście. Soczysta zieleń liści przynosi ukojenie a panująca wokół cisza-spokój. Między drzewami wija się wąskie ścieżki. Idąc plątanina dróżek ma sie wrażenie, że jest sie w wielkim, zielonym labiryncie pełnym śpiewających ptaków. Tak łatwo zapomina się że to tylko park a nie magiczny las wprost z baśni. Wokół unosi się zapach akacji, azalii i rododendronów. Kolorowe kwiaty otulają pnie drzew, biegną gromadami wzdłuż ścieżek. Ich żywe barwy i zieleń drzew, wraz z brązem ziemi i błękitem nieba tworzą cudowną mozaikę cieszącą oko każdego kto znajdzie się w parku. Pośrodku rozległego parku znajduje się ogromna fontanna, tryskająca wodą na cztery strony świata. Jest znanym miejscem spotkań a także chłodnym ukojeniem dla wszystkich zmęczonych parnym, letnim powietrzem. Lubię tu przebywać. Rzadko kogo tu spotykam, a lubię pobyć sama.

Nagle zobaczyłam, że przy drzewie widać sylwetkę mężczyzny a do tego skądś ją kojarzyłam. Obrócił się do mnie przodem i uśmiechnął szeroko. Luke.
- Hej. - powiedział i zbliżył się.
- Hej. - mruknęłam.
- Nie dokończyliśmy wczorajszej rozmowy, orze tego...doktorka - ostatnie słowo powiedział z pogardą i prychnął
- Nie rozumiem. 
- Po prostu przychodzi w nieodpowiednich momentach i mnie drażni - na jego twarz wkradł się grymas. 
- Oh, jaka szkoda, masz pecha. - podskoczyłam na głos tuż obok mnie. Justin stał koło nas z cwaniackim uśmiechem a równocześnie złością w oczach. Luke prychnął. Nie jest dobrze.
- Czego pan znowu chce? - zapytał brunet z wściekłością.
- Jasmine nie powinna tu przebywać, zwłaszcza z tobą. - zaczął ciemnooki.
- Kto jej zabroni. - zaśmiał się Luke.
- Ja. - warknął, zaciskając pięść. 
- Pan - wskazał na Justina - gówno mnie obchodzi, przestań się wpierdalać w nie swoje sprawy. - w tym momencie zaczęłam się bać, nie mogę dopuścić do dalszego rozwoju wydarzeń.
- Lepiej cofnij to co powiedziałeś, bo źle się to dla ciebie skończy. 
- Justin przestań! - pisnęłam. - i ty także - wskazałam na Luke'a.
- Nie pozwolę sobie na takie odzywki bezczelnych gówniarzy jak wy w miejscu, którym pracuję. - podniósł głos, poczułam jakiegoś rodzaju ukłucie w żołądku. Naprawdę zraniło mnie to co powiedział. Nagle Luke uderzył pięścią w twarz Justina. Na co ona odpowiedział tym samym. Nie umiałam ich opanować, to działo się za szybko. Krzyczałam, rozdzielałam ich i nic. Oni dalej toczyli swoją bójkę. Wreszcie przestali i sapali ze zmęczenia. Podeszłam do bruneta i ukucnęłam przy nim, widać było, że mocno dostał od Justina. Po policzku spłynęła mi łza, bo wiedziałam, że to moja wina. Byłam tak bardzo wkurzona na swojego lekarza, że sama miałam ochotę mu przywalić. Jak z dnia na dzień może się zmienić. Nie mogłam tego pojąć. I właśnie on wtedy wstał z trawnika i splunął koło nas. Obrzydzał mnie, jak on może być lekarzem. I do tego moim. 
Porozmawiałam z moim byłym chłopakiem, pomogłam wyjść z parku. Pod koniec zapewnił mnie, że sobie poradzi i żebym się nie martwiła. Wróciłam do szpitala i wparowałam do swojej sali. Cała się gotowałam, jak mógł? Zachował się jakby miał 17 lat, był nastolatkiem i miał swoje humory, ale on jest dorosłym człowiekiem, powinien myśleć. Zawsze starałam się słuchać innych, bo byłam głupia, no na przykład taki Bieber jest starszym lekarzem powinien dawać przykład, opiekować się mną. A co robi? Bije mojego byłego i wyzywa nas obu, nawet nie wiem dlaczego.
Życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć. Im bardziej się człowiek starzeje, tym większym smakiem się musi wykazać, żeby docenić życie. Musi być wyrafinowany, stać się po trosze artystą. Nigdy nie będzie dobrze, ale trzeba się starać o ile się jeszcze wszystkiego nie straciło....Jak w mim wypadku. Życie nie jest niczym innym jak podróżą pociągiem: składającą się z wsiadania i wysiadania, naszpikowanym wypadkami, przyjemnymi niespodziankami oraz głębokimi smutkami… Rodząc się wsiadamy do pociągu i znajdujemy tam osoby, z którymi musimy być zawsze podczas naszej podróży. Oni wysiadają na jakiejś stacji, pozbawiając nas swojej czułości, przyjaźni i niezastąpionego towarzystwa. Jednak to nie przeszkadza, by wsiadły inne osoby, które staną się dla nas bardzo szczególne. Ciekawe jest, że niektórzy pasażerowie, którzy są przez nas najbardziej ukochani, zajmą miejsca w wagonach najbardziej oddalonych od naszego. Dlatego będziemy musieli przebyć drogę oddzielnie, bez nich. Oczywiście, nic nam nie przeszkadza, by w trakcie podróży porozglądać się- choć z trudnością- po naszym wagonie i dotrzeć do nich. Ale niestety nie będziemy już mogli usiąść przy ich boku, ponieważ miejsce to będzie już zajęte przez inną osobę. Nie ważne, ta podróż właśnie tak wygląda: pełna wyzwań, marzeń, fantazji, oczekiwań i pożegnań…
I żeby ją przeżyć nie wolno stać  w miejscu, można zwalniać ale nigdy się nie zatrzymuj.
Muszę iść dalej...

Justin's POV


Nie mogłem uwierzyć co właśnie się stało, jak mogłem być taki bezmyślny. Chociaż jedyne czego żałuję to zranienia Jas, ten gnój zasłużył na obicie mu mordy. Wszystko spieprzyłem. Czemu nie mogłem pomyśleć, zapanować nad emocjami, ugh. 

Chwyciłem ze stolika butelkę alkoholu. Potrzebuję tego, bardzo tego teraz potrzebuję. To zawsze oczyszcza mnie od zmartwień, relaksuje. Sam nie wiem dlaczego tak bardzo zależy mi na zdaniu Jasmine, niby jest tylko pacjentką a jednak kimś więcej. Chciałbym z nią rozmawiać bez końca, patrzeć na jej nieskazitelną, piękną twarz. Jak na razie pewnie nie chce mnie znać.Zawsze jak próbuję coś zdziałać w jej kierunku, po prostu zawalam. Jakbym miał jakiegoś pierdolonego pecha. 
Zdjąłem fartuch, odłożyłem zbędne rzeczy do szafek i wyszedłem z gabinetu. Kierowałem się do gabinetu lecz coś a raczej ktoś mi przeszkodził. Ordynator zatrzymał mnie na środku korytarza.
- Um, mam jedną sprawę do pana....A mianowicie chodzi o Jasmine Adams. - westchnął, czułem, że coś jest nie tak.
- Co się stało? - trochę się poddenerwowałem, martwiłem się o nią.
- Jest teraz u psychologa, kiedy wróci chciałbym żeby pan z nią porozmawiał i poświęcił więcej czasu leczeniu. Jak pewnie pan wie niedawno matka Jasmine zostawiła ją....
- Co? - zaszokowało mnie to, jak mogła ją zostawić?
- No właśnie.... I do tego panna Adams nie ma nikogo innego z bliższej rodziny, szukaliśmy w dokumentach i nic. - westchnął zrezygnowany. Nie mogłem w to uwierzyć, ona została teraz sama. Ma dopiero 18 lat a ma tylko siebie. 
- Okej, porozmawiam z nią, zaopiekuję się. - uśmiechnął się do mnie i poklepał po plecach.
- Powodzenia. - po tym oddalił się i zniknął z pola widzenia. 
Natomiast ja wyszedłem z budynku i usiadłem na drewnianej ławce koło lasku. Wciągnąłem i wypuściłem głośno powietrze. Miałem wszystkiego dość, to nie dla mnie. To dla mnie za trudne, nie wiem czy poradzę sobie z tą dziewczyną. Zaczynając swoją karierę lekarza nie spodziewałem się, że spotkam na swojej drodze właśnie taką osobę jak Jasmine. Jest strasznie trudna do rozgryzienia ale wiem, że gdzieś w środku ona pranie czułości u troski drugiej osoby. Ciągle myślę o niej, że zapominam o sobie, może ja jestem podobny. Zawsze odpychałem pomoc drugiej osoby, nigdy nie chciałem litości. Właśnie dlatego nikogo przy mnie już nie ma. Nikt mnie nie chce. Nie przejmuje się tym jakoś specjalnie. Jestem dorosły, przyzwyczaiłem się do tego, zawsze byłem tym drugim, zawsze mną pomiatano. teraz jest inaczej, nie pozwalam sobie na takie obelgi. Ale także nie pozwalam sobie na zbliżenie. 

Zerkając na telefon zauważyłem, że jest już pora wracać. Wstałem z ławki i wszedłem do szpitala. Od razu poszedłem w kierunku sali mojej pacjentki, musiałem z nią porozmawiać. Kiedy otworzyłem drzwi zauważyłem pustkę. Nic więcej.Zdziwiłem się ponieważ z tego co wiem powinna już wrócić od psychologa. Moją uwagę przykuł jeden element. Szafa. Była uchylona, na wieszakach nie było jej bluz, kurtek. Wypisali ją? Nie mogli bez mojej zgody a jeśli nawet, jest stan nie był wystarczająco dobry. Szybkim krokiem powędrowałem do gabinetu ordynatora. Bez pukania po prostu wszedłem zdyszany.

- Wypisali Jasmine? - zapytałem szybko.
- Co? Nie, powinna teraz być w swojej sali. Właśnie skończyła wizytę u psychologa. - sparaliżowało mnie, to nie mogło się zdarzyć. Nie mogła tego zrobić.

Uciekła.






Hej, wiem, że pewnie krótki ale niestety nie potrafiłam napisać dłuższego,
 ponieważ właśnie w tym momencie chciałam zakończyć. 
dhjsjsfidfh ma już tak świetny plan na dalsze rozdziały!
I tak wgl. jak dodaję częściej rozdziały to mało osób komentuje, a jak rzadziej to więcej.
No nie motywujcie mnie do dodawania rozdziałów rzadko haha

Mam nadzieję, że wam się podoba rozdział :)
* via."Oskar i Pani Róża" 

+ pytajcie o co chcecie ----> ask.fm/S_wag