Zgodnie z tym co powiedział lekarz, zjadłam. Było nawet dobre, ale to nie zmienia faktu, że jestem zła na niego. Strasznie mnie wkurzył. Był to już 2 dzień w szpitalu, nie było zabawnie, wręcz przeciwnie, same nudy. Nie mam co robić, z kim pogadać, nie mogę nawet wyjść. Za oknem dzieci ciągle się bawiły, śmiały. Też tak chcę. Może nie w jakieś ich zabawy, ale wystarczy z kimś porozmawiać. Moja mama nie przyszła. Tak sądziłam. Było to do przewidzenia. Doktor Bieber odwiedzał mnie co jakiś czas, praktycznie się do niego nie odzywałam. Tak, nie przepadam za nim. Jak na razie nie stwarza problemu, także nie odzywa się do mnie, ale widać że go swędzi szczęka, bo ciągle chce w jakiś sposób zacząć rozmowę. Ja mu na to nie pozwalam. Nie mam ochoty z nim rozmawiać. Pewnie myślcie, że jestem walnięta, bo przecież sama mówiła przedtem, że chcę z kimś rozmawiać, ale wiem, że z Dr. Bieber'em nie będzie to miła pogawędka. Przekonałam się o tym pierwszego dnia w szpitalu.
Do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. W progu stanęła pielęgniarka.
- Okej, pani stan jest stabilny, więc możesz już wyjść z łóżka i przejść się po ogrodzie szpitalnym. Jest tam też stołówka, pomóc w czymś? - zapytała z uśmiechem.
- Nie, wszystko dobrze, zrozumiałam. - odpowiedziała podnosząc się z łóżka. Tak, wreszcie świeże powietrze. Wyszłam z budynku, kierując się do drewnianej ławeczki przy wielkim drzewie. Ogród był piękny jak na szpitalny. To na pewno poprawi mi humor. Prawie wszyscy tu znowu byli z żonami, mężami, dziewczynami, chłopakami. Czułam się jak jakiś odludek. Ale wolę tego nie przeżywać. Kiedy o tym myślę, boję się, boję się tego uczucia, boje się miłości. Już kiedyś ją przeszłam, a przynajmniej tak sądzę. Jednak prawda była straszna, rozstanie było straszne, dlatego nie chcę więcej do tego więcej wracać. Zakochanie-jako skrajnie patologiczny przypadek nerwicy natręctw połączonej z neurotycznymi stanami lękowymi, które objawiają się bardzo często takimi reakcjami fizjologicznymi jak bladość, dreszcze, kołatanie serca oraz poczucie ogólnej słabości. Tak, ja to przeżyłam i nie było to w ani najmniejszym calu przyjemne. Może momentami, ale w większości straszne. Namiesza Ci to tak w głowie, że nie będziesz racjonalnie myślał, a druga osoba to po prostu wykorzysta. Zawsze mamy do wyboru dwie rzeczy- lęk albo miłość. W każdym momencie swojego życia: kupując ziemniaki i traktując tak czy inaczej dziecko, narzeczonego, męża, siostry, sąsiadki- wybieramy między miłością a lękiem. Jeżeli startujemy z pozycji miłości, mamy szansę wyjść z tego obronną ręką, natomiast jeśli podchodzimy do życia z lękiem- wtedy jesteśmy straceni. I ja chyba właśnie przechodzę przez życie lękiem, bo nie umiem inaczej.
Nagle poczułam, że ktoś przy mnie siada. Odwróciłam głowę w lewą stronę, siedział tam nikt inny jak drogi Dr. Bieber. Mogłam się tego spodziewać, on jest wszędzie.
- Co tam? Wszystko w porządku? - zapytał trochę skrępowany.
- Tak. - odpowiedziała obojętnie.
- Wiesz, będziesz musiała mnie jakiś czas znosić, więc chyba lepiej żeby między nami było....miło.
- "Miło"? Wow, no tak, tylko nie wiem czy to możliwe, nie dogadujemy się zbytnio.
- Możemy to zmienić. - uśmiechnął się szeroko.
- Nie sądzę. - odpowiedziałam kręcąc głową.
- No weź, aż taki jestem straszny? Wykonuje tylko swoją pracę - zrobił minę zbitego psa. Nie mogłam się powstrzymać, więc zaczęłam się śmiać. Może to jednak się uda...
- Więc, Jasmine, jak tam?
- W porządku, trochę nudno....co ja mówię, tu kompletnie nie ma co robić. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Jeśli pozwolą, może kiedyś gdzieś Cię zabiorę.
- Serio? Wątpię czy byś mógł, pomyśleli sobie by coś jeszcze...
- Co? Co pomyśleli? - udawał głupiego.
- Oh, proszę pana. Po prostu...nic! - słyszałam jego śmiech, a ja sama spaliłam buraka. Fajnie, nie dość, że się ze mnie śmieje, to jeszcze inni ludzie gapią się dziwnie.
- Niech pan przestanie, ludzie się gapią! - podniosłam głos i walnęłam go w ramię, na co jęknął.
- Bądź delikatna- parsknął, powstrzymując śmiech. Ile on ma lat? Zachowuje się jak dzieciak.
Ludzie się już zbierali do sal, domów i innych spraw. Powoli, z minutą na minutę, było ich coraz mniej. Zastanawiasz się czasem nad tym, że mógłbyś być każdym. Mogłeś się urodzić kimś innym, albo w ogóle. Najpiękniejsze jest to, czego nie ma, na co czekasz i tęsknisz od lat. Bo najpiękniejsze są w życiu marzenia, bajkowy, kolorowy świat. Gdy doczekasz się marzeń spełnienia, nie będą one jak we śnie- bo najpiękniejsze są w życiu marzenia, które mają spełnić się...
Całkiem zapomniałam, że koło mnie siedzi jeszcze szatyn. Spojrzałam na niego i przyłapałam go jak się na mnie patrzy.
- Co? - zapytałam zdziwiona.
- Patrzysz się na tym ludzi chyba już 15 minut. Co się stało?
- Nic, to tak z nudów. - skłamałam.
- No cóż, jak chcesz... - nie dokończył bo wstałam i powędrowałam do środka szpitala. Jezu, jak tu pełno ludzi. Widocznie tyle ludzi cierpi... Może świat nie jest idealny ale mógł by trochę ulżyć człowiekowi i oszczędzić zmartwień. Doktor Bieber pewnie był zdezorientowany, kiedy odeszłam od niego. To nie to, że go nie lubię, ale jak już mówiłam, nasza rozmowa klei się tylko przez 10 minut. Nadal jestem w przekonaniu, że się nie dogadamy. Niedługo wyjdę ze szpitala-mam nadzieję- i więcej go nie spotkam, to tylko lekarz.
Nagle w korytarzu zobaczyłam swoją matkę. No proszę, co to za święto, że raczyła przyjść. Oh, no tak nie była sama, nowy chłoptaś.
- Oo, Jas, proszę kochanie poznaj mojego nowego chłopaka. James. - uśmiechnęła się szeroko. Mężczyzna chciał mi podać rękę, a właściwie to zrobił, lecz ja nie odwzajemniłam gestu. Nie miałam zamiaru.
- Co tu robisz? - zapytałam prosto z mostu.
- No jak to co? Przyszłam Cię odwiedzić.
- Niepotrzebnie, dobrze było bez ciebie.
- Jasmine, uspokój się, nie jesteś sama. - powiedziała spoglądając na swojego towarzysza.
Nie miałam zamiaru ich wysłuchiwać. Przyszła tutaj żeby mnie jeszcze bardziej dobić? Udało się jej. Weszłam do swojej sali i usiadłam na łóżku. Co tu zrobić? Same nudy. Przecież jestem zdrowa. Po co mnie tu przetrzymują? Chyba lubią wścibskie osoby. Kładę się na łóżko i.....oddycham. No tak, tylko to mam do roboty. Nagle nie wiem dlaczego, może to impuls, przecież wiele razy uświadamiałam sobie, że mam beznadziejne życie, ale i tak w kółko płaczę. Nie mam ochoty się śmiać, a przecież tak bardzo lubię. Nie mam ochoty rozmawiać i z nikim się widzieć. Nie chcę czytać, oglądać i być. Chcę uciec. Ale to też nie jest proste. Bo jak uciec przed myślami? Idę spać. To pomaga. Ale nie zawsze i tylko na chwilę. Przykładam głowę do poduszki, zamykam oczy i czekam aż odlecę. Czekam. Czekam i nic. Udaję radość, której we mnie nie ma, ukrywam smutek, żeby nie martwić tych innych. Nocą, przed zaśnięciem, odbywam ze sobą długie rozmowy, staram się odegnać złe myśli, bo byłaby to niewdzięczność wobec wszystkich, ucieczka, jeszcze jedna tragedia na tym i tak już pełnym nieszczęść świecie. Uświadomiłam sobie, że życie może być smutne, i że przeważnie jest bardzo smutne. Wszyscy udają, że nie jest. Kłamią dzieciom, pewnie po to, by ich nie straszyć, nie onieśmielać, ale tak naprawdę życie rzeczywiście potrafi być beznadziejne. Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy. Chciałabym mieć kogoś u mego boku, wtedy już nigdy więcej nie poczuję się samotna. Znasz te dni, kiedy popadasz w sen, ale nie taki zwykły. Po tobie dalej skaczą te okropne myśli, historie, uczucia. I wtedy uświadamiasz sobie, że czasem nawet sen nie pomaga, bo nawet podczas snu jesteś smutny i łzy lecą same. Już nawet nie wiesz, że płaczesz. Po prostu lecą. Zapadając w sen, budzisz się z nadzieją, że jak się obudzisz, to wszystko będzie dobrze. Ale w pewnej chwili, po pewnym czasie coraz bardziej....tracisz tą nadzieję. Moja bajka jest niezwykła, nie opowiadali mi o księżniczkach, kucykach, laleczkach. Ja wymyśliłam sobie ją sama, jak byłam mała i zamierzam ją dokończyć Nie odpuszczę dopóki nie skończę. I powtarzam sobie to w kółko każdej nocy, zapadając w głęboki sen...
~Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka.
Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem,
a uśmiech na jej twarzy był tak promienny, jak uśmiech młodej,
szczęśliwej dziewczyny. Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać.
Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem.
Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała:
"Kim jesteś?" Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy,
a blade wargi wyszeptały: "Ja? ... Nazywają mnie smutkiem"
"Ach! Smutek!", zawołała staruszka z taką radością, jakby spotkała dobrego znajomego.
"Znasz mnie?", zapytał smutek niedowierzająco.
"Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce.
"Tak sądzisz ..., zdziwił się smutek, "to dlaczego nie uciekasz przede mną.
Nie boisz się?" "A dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły?
Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed Tobą ucieka.
Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?" "Ja ... jestem smutny."
odpowiedział smutek łamiącym się głosem.
Staruszka usiadła obok niego. "Smutny jesteś ...",
powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. "A co Cię tak bardzo zasmuciło?"
Smutek westchnął głęboko.
Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać?
Ileż razy już o tym marzył. "Ach, ... wiesz ...", zaczął powoli i z namysłem,
"najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi.
Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi
i towarzyszyć im przez pewien czas.
Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem.
Boją się mnie jak morowej zarazy." I znowu westchnął.
"Wiesz ..., ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić.
Mówią: tralalala, życie jest wesołe, trzeba się śmiać.
A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności.
Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału.
Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać.
I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane.
Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają się potokami łez.
Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności."
"Masz rację,", potwierdziła staruszka, "ja też często widuję takich ludzi."
Smutek jeszcze bardziej się skurczył. "Przecież ja tylko chcę pomóc każdemu człowiekowi.
Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą.
Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany.
Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy.
Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany,
która co pewien czas się otwiera. A jak to boli!
Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem
i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany.
Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał.
Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem.
Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia." Smutek zamilkł.
Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze,
potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem.
Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie.
"Płacz, płacz smutku.", wyszeptała czule.
"Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił.
Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam.
Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona."
Smutek nagle przestał płakać.
Wyprostował się i ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę:
"Ale ... ale kim Ty właściwie jesteś?"
"Ja?", zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak beztrosko,
jak małe dziecko. "JA JESTEM NADZIEJA!"~
Usłyszałam głośny łomot i momentalnie się obudziłam. Do sali weszła pielęgniarka z lekami, niezdara w drodze przewróciła wazon z kwiatami. Szybko przeprosiła i posprzątała po sobie. Musiałam długo spać, ponieważ była już szósta wieczorem. Oczywiście nie mam zamiaru siedzieć tutaj bezczynnie i gapić się w sufit, znowu. Muszę się stąd wyrwać, chociaż na godzinkę. Muszę. Znowu usłyszałam czyiś głos. Ta sama pielęgniarka zawiadomiła mnie, że na stołówce jest kolacja. Racja, trochę zgłodniałam. Zeszłam na dół i zajęłam swoje miejsce. Były placki ziemniaczane....hmmm może być.
Po zjedzeniu ruszyłam przez korytarz do swojej sali. W drodze zauważyłam pana Bieber'a, który grzebał z widzianym grymasem na twarzy w komórce.
- Nosz kurwa mać. Ja... - wtedy spojrzał na mnie z wielkimi oczyma.
- Co to było? - powiedziałam z otwartą buzią, jakbym zauważyła ducha.
- Nie, nic... - powiedział i wręcz pobiegł do swojego gabinetu. Co? Co to miało być? Wiem, że jest tylko człowiekiem i ma prawo przeklinać. Ale.....to było dziwne. Weszłam do sali, nadal zahipnotyzowana myślami o doktorze. Usiadłam na łóżku i myśli zastąpiłam tamte myśli obmyślaniem planu ucieczki. Chociaż na 2 godzinki....
Kiedy lekarka wyszła z gabinetu, ja ubrałam ubrania, które przyniosła mi mama wcześniej i wtopiłam się w tłum ludzi....co ja mówię, o tej porze jest jeden klient na całym korytarzu. Zeszłam na dół wchodząc do łazienki dla klientów. Weszłam na parapet i otworzyłam okno, jak się nie zabije to pędzie cud. Przeszłam jedną nogą, a potem drugą. Wystarczyło tylko zeskoczyć z parapetu zewnętrznego. Ugh, strzeż mnie boże. Tym razem nie chce nic złamać. Musiałabym wtedy zostać dłużej w szpitalu... Nawet o tym nie myśl, Jas-skarciłam się w myślach. Zamknęłam oczy i skoczyłam. Od razu poczułam straszny ból w kostkach, ale do wytrzymania. Po chwili się ulotnił i mogłam normalnie chodzić. Szybkim krokiem oddaliłam się od szpitala i trafiłam na chodnik przy centrum miasta. Szłam już spokojnie, żeby nacieszyć się chwilami wolności. Zapowiada się ciekawa noc..
Przepraszam, przepraszam miał być długi a wyszedł.....no taki ;/
Dziękuje strasznie mocno za wszystkie komentarze i wejścia! <3
Dziękuje strasznie mocno za wszystkie komentarze i wejścia! <3
Jeśli chcesz być info. napisz o tym w zakładce.
Zapraszam, pytajcie o co chcecie: http://ask.fm/s_wag
Dziękuję @kupuj_skarpety za sprawdzenie rozdziału <3
Dziękuję @kupuj_skarpety za sprawdzenie rozdziału <3
Z OKAZJI ŚWIĄT ŻYCZĘ WAM WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!
Do następnego!
Do następnego!
Czytasz=Komentujesz